Łemkowyna Ultra Trail 150 Ambasadora

 

Łemkowyna Ultra Trail 150 Ambasadora


Opublikowane w czw., 10/11/2016 - 08:44

Na swoje trzecie spotkanie z Łemkowyną Ultra Trail 150 jechałem ze sporymi nadziejami, ale też z niepokojem. Bałem się jak zareaguje mój organizm na tak ekstremalny wysiłek świeżo po przebytej infekcji i 10 dniach brania antybiotyków. Niepokoju tego nie rozwiały nawet w miarę dobre treningi poprzedzające start w Beskidzie Niskim. Jak by tego było mało swoje trzy grosze do tego dorzuciła jeszcze pogoda i mój niepokój powoli przeradzał się w panikę, strach, podniecenie czy jeszcze coś, czego nie jestem w stanie precyzyjnie określić.

Relacjonuje Zbigniew Mamla, Ambasador Festiwalu Biegów

Tradycyjnie z Warszawy wyjechałem ze znajomymi ultrasami rano w dniu startu. Do Krynicy dotarliśmy sporo po 16.00. Szybka weryfikacja sprzętu w biurze zawodów i odbiór pakietów startowych, potem smaczne jadło w jednej z regionalnych knajpek i próba odpoczynku. Niestety zanim udało mi się zmrużyć oko musieliśmy wyjść na start. Było dość ciepło i trafiliśmy na „okienko w opadach deszczu”. Tak więc suchą (jeszcze) stopą dotarłem wraz z Pawłem, Kamilem i Łukaszem na start zlokalizowany na krynickim deptaku. Tutaj wejście do stref startowych i szybka kontrola sprzętu obowiązkowego dokonana osobiście przez dyrektora zawodów. Okazało się, że mamy wszystko co potrzeba i mogliśmy zacząć zabawę.

Etap pierwszy Krynica – Ropki (19,6 km)

Pierwszy kilometr po asfalcie pod górę staram się biec bardzo spokojnie. Trzymam się środka stawki (wystartowało ok. 400 biegaczy) tak by wbiec na szlak prowadzący na Huzary w optymalnym dla siebie miejscu. Jest tu zbyt wąsko na wyprzedzanie a i wyprzedzanym już na samym początku być nie lubię. Po 4 kilometrach osiągamy najwyższy punkt na całej trasie 868 m npm. Potem lekko w dół. Zbyt lekko ok 5 kilometra gubię się wraz z liczną grupa biegaczy po raz pierwszy. Jestem na siebie wściekły. To tu zgubiłem się w 2014 roku i choć rok później udało mi się tego błędu uniknąć teraz znowu robię taka gafę. Wstyd, na szczęście pomyłka ta kosztowała mnie tylko dodatkowe 400 metrów. Jak później dowiedziałem się od kolegów, w tym miejscu gubili się zarówno biegacze ze 150-tki jak i startujący godzinę po nas zawodnicy 80-tki. 

Z każdym kilometrem zaczynało bardziej padać, ale na tym etapie dało się spokojnie biec a błoto było umiarkowane. Nie mniej jednak już na 6 kilometrze, tuż przed Machnaczką Niżną można było przekonać się jak to będzie na całej trasie. W tym miejscu znajduje się pierwsza przeprawa przez potok. Jeszcze po słupie, wiec można zachować suche buty. I właśnie ten słup jest wyznacznikiem tego co nas spotka, takim papierkiem lakmusowym Łemkowyny. Jak strumień wody znajduje się pół metra pod nim będzie dobrze i w miarę sucho a potoki które będziemy pokonywać leniwie płynące i płytkie. Jak słup leży na tafli wody to musimy przygotować się na niezłego hardcora. W tym roku woda w środkowej części potoku przelewała się przez słup. Taki stan rzeczy nie zwiastował nic dobrego. 

Przy słupie mały korek, gdzie spotykam kilku znajomych biegaczy, w tym takich co podobnie jak ja zdążyli już pogubić się na trasie. Żartujemy i napieramy dalej. Trochę asfaltu i kolejne podejście na Mizarne (770m). Pada. Za Banicą pierwsza poważna przeprawa przez rzeczkę Białą. Woda do kolan to nic przyjemnego, niestety na takie atrakcje trzeb się dzisiaj przygotować. Za przeprawą doganiam Łukasza i Kamila. Chłopaki wyglądają świetnie i nieźle cisną. Trzymam się z nimi do pierwszego punktu odżywczego w Ropkach. Tutaj uzupełniam wodę i zajadam się ciastkami owsianymi. Przede mną najdłuższy prawie trzydziestokilometrowy trudny odcinek trudnej trasy na który ruszam jak najszybciej – każdy dłuższy postój to natychmiastowe wyziębienie, które kończy się szczękaniem zębami i ogólną trzęsawką.


Festiwal Biegów - Wszystko co chcesz wiedzieć o bieganiu

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce