Bartłomiej Trela: Kiedy twój czas na matronie się nie liczy [ZDJĘCIA, WIDEO]

 

Bartłomiej Trela: Kiedy twój czas na matronie się nie liczy [ZDJĘCIA, WIDEO]


Opublikowane w śr., 21/05/2014 - 09:53

Grupa, do niedawna bardzo zwarta, teraz rozciągła się nieco na dystansie. Mocniejszych puściliśmy przodem. My zaś staramy się dopingować resztę stawki do ostatniego wysiłku. Powtarzam, biegając w tył i w przód, „Dawaj, dawaj przecież to tylko 5 km.”, „Jeszcze tylko kilka minut”. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że poklepanie kogoś po plecach i kilka słów dopingu może dać takiego kopa. Kilka żartów również pomaga uciec myślami od wysiłku jaki do tej pory wylał się wraz z potem na krakowskie ulice.

Ostatnie dwa kilometry! Już nie mogę, nogi mnie bolą – słyszę w odpowiedzi. Jak ci braknie kilka sekund to głowa będzie cie boleć trzy miesiące, a nogi tylko tydzień – wtóruje. Efekt natychmiastowy.

Ostatnie minuty przed przekroczeniem mety to ciągłe bieganie za maruderami i przypominanie im, że przecież za kilka chwil przekroczą metę. Często pierwszego maratonu w życiu. Teraz nasza rola jest najbardziej widoczna i ważna. Przypominamy – to nie pora na poddawanie się. Przecież to tylko pięć minut „Jak by to moja żona powiedziała – szybki numerek z prysznicem przed i po” – takie żarty są najlepszym lekarstwem na obolałe nogi.

Wbiegając na Rynek nasza motywacja jest już coraz mniej potrzebna. Widok upragnionej mety wynagradza wszystko. Adrenalina, która teraz intensywnie krąży w żyłach, nie pozwala nawet na chwilę zatrzymać się tym co do niedawna spacerowali mówiąc że już nie dają rady. Kilka metrów przed metą zatrzymujemy się. Mamy ponad dwie minuty zapasu. Przybijamy piątki wszystkim wbiegającym na metę.

Łapie kamerę i nagrywam ostatnie chwile mojego debiutu w maratonie. Teraz już nie ważne kiedy przekroczę metę. Przed nią spędzam prawie 2 minuty stojąc i dopingując przyszłych i kolejnych maratończyków. Gratulujemy sobie na wzajem. Wykonaliśmy swoją pracę. Wspólnie przekraczamy metę. Jest 13:04. Ostanie spojrzenie w kierunku skąd nadbiegają ludzie. Radość na ich twarzach i uniesione w gore ręce wynagradzają wszystko. Nie czuję absolutnie żadnego zmęczenia. Choć przecież to ponad 4 godziny biegania i rozmowy z uczestnikami. Zapominam nawet o medalu – tak upragnionego podczas poprzednich maratonów.

Uczucie dobrze wykonanej pracy towarzyszy mi przez kolejne minuty. Mijam biegaczy, których widziałem na trasie w swojej grupie. Dzielą się swoimi emocjami z bliskimi. Cieszą się. Teraz ja czuje poklepywanie po plecach i gratulacje. Ich radość jest największym szczęściem jakie mnie spotkało do tej pory po przekroczeniu linii mety maratonu.

Czy warto być peacemakerem? Odpowiedzcie sobie sami.

Bartłomiej Trela
www.PokonajAstme.pl

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce