Bartłomiej Trela: Kiedy twój czas na matronie się nie liczy [ZDJĘCIA, WIDEO]

 

Bartłomiej Trela: Kiedy twój czas na matronie się nie liczy [ZDJĘCIA, WIDEO]


Opublikowane w śr., 21/05/2014 - 09:53

Andrzej, jako najbardziej doświadczony w prowadzeniu, zostaje liderem grupy i wspólnie ustalamy strategię na cały bieg. Tempo będzie równe od startu do mety. Ustawiamy się w swojej strefie czasowej a za nami kilkadziesiąt osób. Podczas oczekiwania na start, padają różne pytania. Najczęstsze z nich to jakie tempo będzie na początku i czy będziemy biec z narastającym czy równym. Ku mojemu zdziwieniu wiele osób poznaje mnie z mojej dotychczasowej działalności pod szyldem „Pokonaj Astmę”. Nie powiem że nie jestem z tego powodu dumny. Już na początku informujemy grupę że będzie gorąco i muszą korzystać jak najwięcej z punktów odżywiania. Wiele osób o tym zapomina a jest to bardzo ważne.

Na zegarze 9:00. Rozbrzmiewa Hejnał Mariacki i słychać strzał startera. Pierwsi już wystartowali. My cierpliwie czekamy na swoją kolej. Przekraczamy linię startu dokładnie o 9:05. Zegarki wystartowały również. Początek zawsze jest trudny. Wąskie gardło nie pozwala od razu uzyskać zamierzonego tempa. Mimo to na pierwszym kilometrze meldujemy się jedynie z kilku sekundowym opóźnieniem. Kilometrów ubywa a my wciąż w zwartej grupie. Rozpoczynają się pierwsze towarzyskie rozmowy. Na twarzach uczestników uśmiechy. Kolejne kilometry mijają. Rozmowy wciąż nie milkną. Jak to dobrze, że biegniemy w tempie które pozwala na wymianę kilku słów.

Pogoda idealna. Chłodno i słońce za chmurami. Od czasu do czasu słychać głośne „Na prawo i lewo woda. Pijemy! Dużo pijemy!”. Dziesiąty kilometr za nami. Czas – idealnie 10 sekund spóźnienia. Grupa trzyma się cały czas, a humory dopisują. Po raz pierwszy w życiu nie czuje zmęczenia na maratonie. Co jakiś czas zmieniają się moi towarzysze aby zamienić kilka słów. Z niektórymi rozmowa przeciąga się nawet do kilku kilometrów. To mnie bardzo cieszy i dodaje skrzydeł. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami, zwalniamy aby grupa uzupełniła płyny, następnie lekko przyśpieszamy aby odrobić stratę.

Półmetek za nami. Grupa zwarta, mocna i bardzo zdeterminowana. Od czasu do czasu zmieniamy się na prowadzeniu aby mieć oko na tych co biegną troszkę z tyłu. Na 25. kilometrze pogoda daje znać o sobie. Zaczął padać deszcz, a po kilku minutach po prostu leje. Jak to działa na maratończyków? Jeszcze więcej żartów i śmiechu. Przemoczeni do ostatniej nitki biegniemy dalej nie przejmując się takimi drobnostkami jak kałuże po kostki. I znowu od czasu do czasu słychać „Na prawo i lewo woda. Pijemy! Dużo pijemy!”. Teraz jednak dochodzi „Uwaga po prawej woda, znaczy kałuże!”.

Po niezliczonej liczbie nawrotów, padającym deszczu, spotkaniu 52-letniego norwega, który biegnie swój 146 maraton w ciągu 12 lat, przyszła pora na palące słońce. Trzydziesty kilometr. Tutaj już na pytanie, powtarzane co jakiś czas, „Jak się czujecie?” odpowiedz nie brzmi już tak mocno i Andrzej musi dopowiadać „Nie słyszę! Jak się czujecie?”. Odpowiedz jednak jest wciąż ta sama – dobrze!

Mimo braku specjalistycznego zegarka, moje nogi utrzymały idealne tempo. Setki kilometrów przebiegnięte na treningach wyrobiły bardzo dobre jego wyczucie. Z kilkusekundowej straty mamy już kilkusekundową przewagę. Można pozwolić na troszkę wolniejsze tempo na punktach odżywiania. Pozwala to na złapanie nie tylko banana ale również kilku oddechów. Współpraca w grupie wciąż na najwyższym poziomie. Jeśli ktoś ma butelkę, a jej nie potrzebuje, podaje dalej. Jest to teraz bardzo ważne gdyż temperatura jest taka, że połowa zawartości butelki ląduje na głowie.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce