Piotr Suchenia: "To była bardzo groźna przygoda. Ale będę tam wracał!" [WYWIAD]

 

Piotr Suchenia: "To była bardzo groźna przygoda. Ale będę tam wracał!" [WYWIAD]


Opublikowane w śr., 19/12/2018 - 10:16

– Bałeś się, czułeś zaniepokojony, niepewny o swój los? Były duże nerwy, czy też spokojnie czekałeś na poprawę pogody nie martwiąc się o nic?

– Generalnie, podchodzę do takich trudnych sytuacji na chłodno, bez paniki, na spokojnie. Jak nie mam na coś wpływu – a tu nie miałem żadnego - przyjmuję, że nie ma sensu się martwić i niepokoić, bo i tak nic podobnym zachowaniem nie ugram. Mogę tylko bezsensownie budować poziom stresu, co mi nie tylko w niczym nie pomoże, a wręcz może zaszkodzić.

– Sobotni komunikat organizatorów brzmiał: jeśli nie uda się wylecieć w poniedziałek, prognozy pogody są takie, że możecie zostać na Biegunie nawet do świąt Bożego Narodzenia? Jak na to zareagowaliście? Dopuszczaliście w ogóle do siebie taki rozwój wypadków?

– Brałem to pod uwagę, nawet jeszcze przed wylotem na maraton. Nie mówiłem o tym głośno, ale gdzieś z tyłu głowy miałem taką sytuację. W żartach między biegaczami też przewijały się takie komentarze, śmialiśmy się nawet, że będziemy śpiewali kolędy w różnych językach. To było jednak bardziej dla rozładowania napięcia, bo nikt nie chciał zostać tu na święta, chociaż… hasło „Boże Narodzenie na Antarktydzie” brzmi bardzo egzotycznie i ciekawie… (uśmiech).

– Po kilku dniach oczekiwania na poprawę pogody, organizatorzy poinformowalli, że wichura zniszczyła namioty. Iwona napisała wtedy: „Piotr jest cały i zdrowy, ale to nie jest już zabawa”. Rzeczywiście było tak groźnie?

– Tej nocy było naprawdę groźnie. Wieczorem przyszło nagłe załamanie pogody. Organizatorzy napisali na tablicy, żeby zabezpieczyć namioty, bo będzie wiało i nerwowo krzątali się po obozie zabezpieczając ruchome elementy. To nie wyglądało optymistycznie i tak też w rzeczywistości było. Pamiętam, że obudziłem się przed drugą w nocy i cały namiot „pracował”. Wszystko się ruszało, w pewnym momencie przewrócił się plastikowy stolik, który stał w środku. Nie było fajnie. Na zewnątrz nie było widać na metr. Mieszkam całe życie na północy, nad morzem, mogłem więc ocenić, że porywy wiatru osiągają nawet 90-100 km/h, a to jest sporo, szczególnie jak się siedzi w namiocie w środku Antarktydy, najbardziej wietrznego kontynentu na ziemi. Rano okazało się, że 13 namiotów zostało zniszczonych, kilka poleciało gdzieś „w świat”. To była naprawdę groźna sytuacja!

– W Antarctic Ice Marathonie startowali (oprócz Ciebie) jeszcze trzej Polacy: Marcin Asłanowicz, Alan Kowalczyk i Tomasz Maślanka. Znaliście się wcześniej? Jaki mieliście kontakt? Wspieraliście się jakoś szczególnie?

– Znałem jedynie Tomka, pomagałem mu w treningach. Z resztą chłopaków spotkaliśmy się pierwszy raz dopiero na miejscu. Wspieraliśmy się codziennie, gdyż przebywaliśmy ze sobą cały czas: na posiłkach, prelekcjach przygotowywanych przez organizatorów oraz na długich wieczornych rozmowach. Trzymaliśmy się razem, choć… cała międzynarodowa ekipa wspierała się bardzo mocno.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce