Legendy nie płaczą – 2. Legends Trail okiem wolontariusza

 

Legendy nie płaczą – 2. Legends Trail okiem wolontariusza


Opublikowane w pt., 10/03/2017 - 20:23

Déjà vu

Na autostradę wjeżdżam w Baraque de Fraiture. To najwyższy punkt trasy, około 650 m npm, gdzie stoi namiot lotnego punktu CP4.1. Tu w zeszłym roku zasypał nas śnieg. Teraz o przednią szybę głośno bębni deszcz. Na metę w Mormont przyjeżdżam tuż przed dobiegnięciem piątego zawodnika, Frédéricka Hardenne z Belgii, i robię mu kilka zdjęć. Rodzina czeka na niego z wielką „szampańską” butlą miejscowego piwa, a Stef i Tim z medalem i kolejnym czteropakiem La Chouffe z pamiątkowym pokalem. Wielka czwórka tymczasem śpi w bazie snem sprawiedliwych.

Żarełko dają mi osobiście szefowe kuchni Ania, Fré, Anissa i Vicky. Bez nich byśmy wszyscy marnie zginęli z głodu. Z dużą pomocą innych wolontariuszy pichcą dniami i nocami, a ekipa logistyczna rozwozi ich wyroby na wszystkie bazy. Z pełnym brzuchem wyruszam na ostatni kurs.

Zrobiło się już ciemno. Kiedy wjeżdżam autostradą na wzniesienie Baraque de Fraiture, deszcz przechodzi w mokry śnieg, który od razu się topi. W CP4 ta sama ostatnia czwórka przygotowuje się do ruszenia. Walijczyk Allan w swoim stylu marudzi na jakość herbaty, wzbudzając powszechną wesołość nawet wśród niezwykle cierpliwie obsługujących go wolontariuszy. Od początku jest jednym z zamykających stawkę, ale ciśnie niestrudzenie do przodu. Nie dalej jak w styczniu ukończył 431-kilometrowy The Spine Race w północnej Anglii. Czy on się odnawia napierając?

Po ich wyjściu zwijamy punkt, zabieramy przepaki i cały sprzęt i wszystkimi samochodami wracamy na metę. Z odrobiną żalu oddaję kluczyk do Big Bad Boya. Już się z nim zżyłem. Zgłaszamy się z Neilem na ochotnika, by wspomóc załogę namiotu CP4.1. Za kółkiem skodzinki czuję się dziwnie nisko. Po dojechaniu na miejsce najpierw idziemy w las nie tą drogą, kierując się na zeszłoroczną miejscówkę. Teraz punkt stoi pół kilometra obok, podświetlony kolorowymi lampkami jak choinka. Kilkoro wolontariuszy już tam czeka z gorącą zupą, herbatą i kawą.

Przed północą z ciemności i śniegu z deszczem wyłania się Allan. Jak zwykle z humorem narzeka na kawę i herbatę i opowiada o halunach. Przez długi czas wydawało mu się, że po lasach oprowadza go klient z pracy i nazywał upierdliwego gościa wszystkimi możliwymi epitetami. Niedługo po nim nadciągają trzej Holendrzy: najpierw Rinus, a potem zamykający stawkę Harold i Dennis, już tak średnio łapiący kontakt z rzeczywistością. Po ich odejściu, już po pierwszej w nocy zgrabiałymi łapami zwijamy namiot w coraz mocniej zacinającym śniegu. Takie małe déjà vu z ubiegłego roku.

W bazie głównej nikt nie śpi, wszyscy wpatrują się w kropki na ekranie. Zawodnicy dobiegają pojedynczo albo grupkami. Najgłośniejsze powitanie czeka na obie dziewczyny – Sarah i Willemijn – które przybywają wraz z Tomem. Na Sarah oczywiście czeka Buzz, który wspierał ją na wszystkich punktach. Przed nimi dotarli niezmordowani Theo i Pascal, a jeszcze wcześniej Ryan Wood – pierwszy Brytyjczyk, który ukończył Legends Trail. Właśnie dlatego szczególnie serdecznie powitał go kierownik zabezpieczenia Stu Westfield. Ryan najpierw wszedł do sali jadalnej od... drugiej strony, myśląc że na mecie trzeba dotknąć dmuchanego krasnala – maskotkę browaru La Chouffe. Salwa śmiechu wyprowadziła go z błędu i posłusznie obszedł budynek dookoła, trafiając na właściwą metę.

Kładę się spać po piątej rano, lecz o ósmej znów się budzę. Allan i Rinus już są i moczą nogi w wiadrach z wodą, jedząc pizzę i sącząc piwko. Walijczyk niestrudzenie zabawia towarzystwo opowieściami z trasy. Za chwilę jako ostatni z 29 finiszerów dobiegają całkowicie wykończeni Harold i Dennis, którzy po drodze mieli jeszcze duże kłopoty nawigacyjne. Druga edycja Legends Trail, legendarnej ardeńskiej wyrypy, dobiegła końca.

Ukończyła równo połowa startujących. To lepiej, niż zeszłoroczne 15 na 47. Może dzięki bardziej sprzyjającym warunkom, a może też z powodu znacznie lepszego przygotowania zawodników. Z niektórymi z najlepszych udało mi się porozmawiać – można to przeczytać TUTAJ.

Pełne wyniki wraz z mapą trasy można zobaczyć TUTAJ.

A tu dzięki ekipie medialnej – Astrid Claessen i Joostowi Muldersowi – do obejrzenia pięcioczęściowy film z Legends Trail 2017 - TUTAJ

* * * * *

Tim i Stef mówią, że nie chcą przekraczać limitu 100 zawodników. W organizację biegu zaangażowany był zespół ponad 80 osób. Nie będzie przesadą stwierdzić, że uczestnicy, organizatorzy i wolontariusze tworzą jedną międzynarodową rodzinę. Już dwa razy było mi dane być w centrum wydarzeń i od środka widzieć napieraczy w ich walce, kryzysach, zwycięstwach i porażkach. Czy kiedyś sam spróbuję sił w tej rzeźni? Jeśli wcześniej uda mi się wypełnić swoje cele na „krótszych” dystansach, to tego nie wykluczam.

Kamil Weinberg


Polecamy również:


Cofnij
Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce