Legendy nie płaczą – 2. Legends Trail okiem wolontariusza

 

Legendy nie płaczą – 2. Legends Trail okiem wolontariusza


Opublikowane w pt., 10/03/2017 - 20:23

My i Sy

Do prowadzenia szafy już się przyzwyczaiłem. Jedyny kłopot, który się nagle pojawił, to buczący dźwięk po włączeniu świateł. Sprawdziłem zamknięcie wszystkich drzwi, nie wiem od czego to jest. Dzień wstał ładny, światła w Belgii nie są obowiązkowe, więc póki co jedziemy bez nich. Po drodze mijamy wsie o nazwach genialnych w swojej prostocie – My i Sy. Trafiamy do Oneux bez problemu. Z wjechaniem tyłem w podwórze z zastawionej samochodami ciasnej uliczki też sobie daję radę. Teraz jeszcze się udało przewieźć wszystkie przepaki na raz. Później, kiedy stawka będzie już rozciągnięta, nie będzie to możliwe.

Prowadząca czwórka dociera w niewielkich odstępach jeszcze przed południem, z Holendrem na czele. Następna grupka Belgów nadchodzi półtorej godziny po nich, a kolejni napieracze po następnych dwóch godzinach. W tej ostatniej grupce jest najszybsza z dziewczyn, zeszłoroczna zwyciężczyni Paula Ijzerman z Holandii. Ekipa medyczna się nimi zajmuje. Najwięcej roboty mają z ich już mocno zajechanymi stopami. Paula dzielnie poddaje się zabiegowi przekłucia pęcherza na dużym palcu stopy. – Legendy nie płaczą – mówię, robiąc jej zdjęcie. – Tak jest – zgadza się ze mną, sycząc z bólu – mogą wrzeszczeć i bluzgać, ale nigdy nie płaczą!

W załodze lekarsko-pielęgniarskiej jest Geert Dewit, który rok temu zdobył zaszczytny tytuł Legendy. Wśród ubiegłorocznych finiszerów są też inni wolontariusze, m.in. Peter Swager, a także znany mi z Zamieci Hans Coolen, który dojedzie później wieczorem. Ciągnie wilka do lasu, nawet jak się nie dało tym razem samemu wystartować...

Korzystając z wyglądającego zza chmur słońca wychodzę naprzeciw zawodnikom zrobić im trochę zdjęć. Posiadacz najcięższego przepaku Theo Leroy od początku napiera wraz ze swoim starym kumplem Pascalem Poulainem, również Belgiem. Cieszę się widząc, że dobry humor ich nie opuszcza. Pomału, ale pewnie – to ich zasada. Łapię godzinę drzemki na materacu. Przyglądam się rozciągniętym na trasie kropkom przesuwającym się na ekranie laptopa i rozkminiam, jak ogarnąć przerzut worów do CP3.

Na szczęście nie jestem z tym sam i przepaki najszybszej czwórki pojechały już z kimś innym – chyba zabrali je Clint i Nelleke. Ekipa logistyczna został w tym roku wydzielona, co znacznie usprawnia pracę całej obsługi biegu. Poprzednio robiłem w zabezpieczeniu trasy, teraz jestem transportowcem. Może dlatego, że przed rokiem w zimowych warunkach polscy kierowcy zdobyli szczególne uznanie kierowników zawodów. Zawsze fajnie spróbować czegoś nowego.

Prognoza na drugą noc jest paskudna. Późnym popołudniem napieracze opuszczają bazę już w rzęsistym deszczu. Wyruszam jeszcze za dnia, by zmieścić wszystkie pozostałe przepaki w dwóch kursach, a jednocześnie by wszyscy mieli je w trójce w odpowiednim czasie. Przynajmniej dokuczliwe buczenie po włączeniu świateł ustało. – Ostrożnie na tych górskich drogach w deszczu! – woła za mną współorganizator Tim. – Spoko, zawsze uważam, szczególnie w wozie którego jeszcze dobrze nie znam...

Za górami, za lasami

Stromy zjazd wąską drogą do rzeki. Kręta droga nad brzegiem. Miasteczko Aywaille, gdzie rok temu staliśmy z Arendem i Dieterem na moście jako jedna z drużyn zabezpieczenia i kupiliśmy pizzę dla wykończonych napieraczy. Z Remouchamps stromo pod górę. Robi się już ciemno. Wycieraczki ledwo nadążają ze zbieraniem wody. Skręcam w małą górską dróżkę i zjeżdżam do ukrytej za górami, za lasami trzeciej bazy w schronisku Ferme de Comptoir na 151 km. Jakimś cudem bez niczyjej pomocy parkuję tyłem między samochodami, by łatwiej wyładować wory. Może w poprzednim życiu prowadziłem tira?

W bazie serdecznie mnie wita jej koordynator Patrick, który poprzednio też zawiadywał CP3, tyle że w pobliskim La Reid. Ivo, Teun i Benny już wyruszyli. Joris jako jedyny z wielkiej czwórki komaruje jeszcze na górze na pryczy. Piątka Belgów i Holender, którzy przyszli dużo po nich, wyruszają nawet przed nim. Zdobywca drugiego miejsca poprzedniej edycji najwyraźniej postawił na dłuższy odpoczynek. Zobaczymy, czy to posunięcie mu się opłaci.

Znowu gapię się w kropki na ekranie. Około dziewiątej wieczorem uznaję, że czas na drugi kurs do dwójki i z powrotem. Deszcz nie ustaje, na termometrze ledwo powyżej zera i wieje zimny wiatr. Jadąc górskimi dróżkami przez ardeńską noc, myślę o wszystkich biednych napieraczach na szlaku Legends Trail.

Kiedy wchodzę do bazy w Oneux, ostatni z nich właśnie ją opuszczają. Zabieram wszystkie pozostałe przepaki i wracam do CP3. Drużyny zabezpieczenia mają pełne ręce roboty ze zwożeniem zombiaków z trasy. Tak jak poprzednio, druga noc jest pod tym względem najgorsza. Cieszę się na widok mojego kumpla Hansa. Trochę mniej na wieści, które przynosi – właśnie zwiózł ubiegłoroczną zwyciężczynię Paulę, którą załatwiło wychłodzenie.

Paula siedzi w bazie zawinięta w koce i dochodzi do siebie. Jutro, podobnie jak Dave, Tang i niektórzy inni, którym nie udało się ukończyć, dołączy do wolontariuszy. Bo Legendy przecież nie płaczą.

Alex imię jego czterdzieści i cztery też ma już dość i dzwoni do Karmen, która jest ze mną w trójce. Ta oddaje telefon Stefowi, który też tu jest z nami i przekazuje krążącemu gdzieś w pobliżu samochodem Clintowi, by go znalazł i tu przywiózł. Język mi się już plącze ze zmęczenia i przeskakiwania z angielskiego na chorwacki i nieudolnych prób dukania po niderlandzku. Ale jakoś nie chce mi się spać, bo dużo się dzieje.

Jedni przemoczeni i wyziębieni zawodnicy wchodzą, posilają się i powierzają swoje stopy medykom. Inni po przespaniu się ponownie wyruszają na nocną poniewierkę. Niektórych kawałek odprowadzam i robię im zdjęcia. Przybywają jedyne pozostałe w grze dziewczyny, wspomniana wcześniej Amerykanka Sarah Johnson i Holenderka Willemijn Jongens. Towarzyszy im rodak tej ostatniej, Tom Endstra. Ta trójka napiera wspólnie od CP2 i wszystko wskazuje, że ukończy bieg razem.

Pochłaniam kilka porcji ryżu z warzywami i kurczakiem i po czwartej nad ranem wrzucam wory na pakę. Znowu stękam z wysiłku przygnieciony ciężarem skrzyni Theo. A jej właściciel wraz ze swoim przyjacielem Pascalem właśnie przed chwilą ruszyli pomału, ale pewnie w kierunku czwórki...

Polecamy również:


Cofnij
Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce