Bartłomiej Olbrych: Służba nie drużba, bieganie musi czasami poczekać

 

Bartłomiej Olbrych: Służba nie drużba, bieganie musi czasami poczekać


Opublikowane w wt., 13/01/2015 - 16:37

Bartłomiej Olbrych z zawodu jest policjantem. Z zamiłowania – biegaczem, stałym uczestnikiem biegów cyklu Grand Prix Małopolski, od tego roku także Ambasadorem PZU Festiwalu Biegowego. Skąd pomysł na bieganie? Jak godzi pracę z treningami? Jakie cele biegowe stawia sobie na 2015 rok?

Biegać zaczął Pan niedawno, bo w 2013 roku. Skąd decyzja?

Najczęściej zaczyna się biegać by walczyć z wagą. Ale u mnie nigdy z nadprogramowymi kilogramami i zbędnymi kaloriami nie było problemu. Był za to nałóg – papierosy. Po zmianie miejsca zamieszkania z Krakowa na rodzinne strony chciałem to rzucić. Przy okazji postanowiłem, że zacznę biegać i połączę przyjemne z pożytecznym.

Jak przebiegała - dosłownie - walka z nałogiem?

Po pierwszym treningu miałem większą ochotę na kolejnego papierosa niż na dalsze truchtanie (śmiech). Na szczęście mocno motywowała mnie żona, która wcześniej rzuciła palenie. Zmotywował mnie też kolega, który wspomniał o biegach policyjnych, w których mógłbym wystartować.

Co do żony - to, co miałem zaoszczędzić na papierosach, miało pójść na utrzymanie domu. Jednak zacząłem inwestować w nową pasję. Bo po pierwszym miesiącu zobaczyłem, że to co robię, można już zacząć nazwać bieganiem. Po jakimś czasie odkryłem, że nie odstaję pod względem wyników od ludzi, którzy biegają dłużej. To mi dodało skrzydeł.

A czy przed przeprowadzką miał Pan coś wspólnego z bieganiem?

Mogę to nazwać incydentami w czasach szkolnych. Zwłaszcza w szóstej klasie „podstawówki” i w gimnazjum. Wtedy interesowałem się sportem. Zwłaszcza piłką nożną i bieganiem. Były to wtedy dystanse, maksymalnie, 1500 metrów. Nawet miałem jakieś sukcesy na szczeblu gminy i powiatu. Ale nie poszedłem w tym kierunku, chyba młodość i zabawa uderzyły do głowy (śmiech). Później zmiana otoczenia, nowi ludzie i... nie myślałem już o sporcie. Może coś zaprzepaściłem, efekty dziś mogły być znacznie lepsze…

Od początku wyznaczał pan sobie biegowe cele czy chodziło głównie o zerwanie z nałogiem?

Bieganie to była frajda. Oderwanie od codzienności, swoich spraw. Wszystko zostawiałem za sobą wraz z uciekającymi kilometrami. Apetyt rósł jednak w miarę jedzenia, a dokładniej biegania. Pierwszy sprawdzian nastąpił po dwóch miesiącach treningów, podczas zawodów w Bochni. Zostałem rzucony na głęboką wodę. W cieniu było wtedy 36 stopni. Do pokonania mieliśmy 10 km. Zawody ukończyłem z czasem 41 minut. Kolega powiedział mi, że to bardzo dobry czas jak na te warunki. Później zacząłem startować coraz więcej, aż do półmaratonu w Sobótce. Teraz na każdych zawodach chcę bić żywciówkę...

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce