Pusta butelka, nóż do tapet, mydło... Ultra 147 Ambasadora

 

Pusta butelka, nóż do tapet, mydło... Ultra 147 Ambasadora


Opublikowane w śr., 01/07/2015 - 08:38

Na starcie widzę Piotrka w koszulce "Pomorze biega", czyli jest trochę ludzi z Trójmiasta. Czekamy na start na Zamku Książąt Pomorskich. Świetne miejsce - fajnie to wygląda. Strzał i biegniemy.

Uruchamiam stoper w moim zegarku z marketu. Szpilką, bo 2 przyciski już straciłem na wcześniejszych  zawodach. Biegnę do przodu by zobaczyć znajomych, ale wszyscy w tyle. Zwalniam do rekreacji. Trasa bardzo fajna - prowadzi przez most i równolegle drogą rowerową. Do wybiegnięcia z miasta mamy asystę policji. Biegnie się fajnie, znajomi trąbią w samochodach, po drodze kibuce. 

Przypomina mi się zeszłoroczna edycja. Na drodze są jeszcze wolontariusze, pokazują gdzie skręcać. Wszystko doskonale oznaczone. Nowość na trasie to tak zwane strachy na wróble w roli kierunkowskazów, ubrane w kamizelki odblaskowe, Doskonale spełniają swoją role. To pomysł Wojtka - naprawdę świetny.

Andrzej chciał ambitnie pokonać trasę w umundurowaniu polowym i wojskowych butach z ciężkim plecakiem. Jak mówił, ma tam wszystko co potrzebne, gdyby się zgubił w terenie i musiał nocować pod gołym niebem. Biegliśmy razem do wyjścia z miasta i ale nogi ciągnęły. W pewnym momencie Andrzej mówi, że go zameczymy tak szybkim tempem. Z leciutkim plecaczkiem byliśmy dużo lżejsi. Odpuszcza ściganie...

Pobiegłem szybciej. Spotykam kolegę Kazimierza, tego z charakterystycznymi tatuażami, doświadczonego, latającego po całej Europie na zawody ultra. Było chłodno z przelotnymi opadami, czyli idealnie na bieganie. Biegło się świetnie, więc pognałem do przodu. 

Miały być ulewy, a nie było. Szkoda mi było Brooksów terenowych, dlatego zabrałem buty z membraną, kupione za około 70 zł w markecie. To się zemściło na trasie. Gdy biegniesz 2 raz po tej samej trasie czujesz się bezpiecznie. Bo mimo, że startowałeś rok temu wracają obrazy. I wspomnienia rozmów z kolegami, których teraz brakowało... Zawsze szukam kogoś do pary, bo biegać samotnie nie lubię. 

Miałem w plecaku kilka batoników, które zjadłem po drodze. Nie miałem zza to wody, tylko butelkę z izotonikiem w proszku. Na 15. kilometrze napełniam butelkę z tzw. baniaka. Organizator postanowił bowiem - co było zresztą bardzo dobrym rozwiązaniem - że na trasie będzie można korzystać z napojów i wody w butlach 5-litrowych, ale tylko z własnej butelki, którą trzeba było uzupełniać. Pamiętam jak rok temu ludzie brali butelki 0,7 litra - 2 łyki i wyrzucali do rowu. Wolontariusze sprzątający trasę mieli mnóstwo pracy po zawodach...

Na 15. kilometrze miejscowość Wielgowo. Pamiętam, że koledzy opowiadali o 5-letnich dzieciach donoszących kubki i banany. W tym roku było podobnie. Akurat nie potrzebowałem, ale nie miałem sumienia odmówić. To było urocze! 

Chwilę później zaczęło ostro padać. Na szczęście byłem wtedy w lesie, nawet specjalnie zwolniłem bo liczyłem na deszcz przelotny. Nie było gorąco, dlatego na 15- czy 20-kilometrowe odcinki brałem tylko jedną półlitrową butelkę izotonika. Trasa wcale nie była płaska jak można by sądzić po podróży palcem po mapie. Były i podbiegi. Najważniejszy był jednak klimat, jaki panował na trasie - uczestnicy, wolontariusze, kibice. 

Kolejne punkty serwisowe były już w budynkach, co jest dla każdego uczestnika bardzo komfortowe. Może się ogrzać, przebrać, zjeść i napić, a nawet - jak to niektórym się udawało - podładować telefon czy skorzystać z "normalnej" ubikacji. Podłączyłem się do kolegi, który miał asystę rowerzysty. Żeby zabić nudę. I to jak. Mieliśmy całkiem niezły czas - średnio w planach 17-18 godzin a i biegło się całkiem znośnie. 

Trasa była oznakowana, jak rok temu, taśmami kierunkowskazami tabliczkami i zielonymi światełkami diodowymi, które potem otrzymaliśmy na pamiątkę. One najbardziej mi pomagały, było je widać z daleka i były bardzo wysoko umieszczane. Pewnie dlatego, by nie stwarzać okazji złodziejom, jak ponoć "drzewiej" bywało. k

Z kolegą i jego asystentem rozstałem się na 30. kilometrze, w miejscowości Sowno. Tam znów czekała na nas woda butlach, izotonik w kilku kolorach i smakach, banany, pomarańcze pyszne bułki z mięsną wkładką, które chętnie uczestnicy brali do plecaków oraz colą którą pierwszy raz zacząłem się opijać i stosować jako napój energetyczny na wejście do punktu serwisowego. Na wyjściu była już tylko woda. Dla chętnych była też ciepła herbata. 

Rok temu rajd odbywał się 2 tygodnie wcześniej. Pamiętam, że panowały wtedy koszmarne upały. Teraz -  można powiedzieć - pogoda była prawie idealna, a na dodatek noc była bardzo krótka. Czołówkę z plecakiem i bukłakiem zostawiłem sobie na 48. kilometrze, w miejscowości Maszewo. Zanim jednak tu dobiegłem, dołączyłem się do trójki chłopaków - Tomka i Łukasza, lub Mariusza (przepraszam, nie pamiętam). Był też Rafał. Kilka razy ich już wyprzedzałem ale i tak się mijaliśmy. Zauważyłem, że  Panowie uskuteczniają bieg przeplatany marszem. Na czas. Panowie mieli już czołówkę, wiec byłem uratowany. Biegliśmy tak, że ten pierwszy informował o dołach, przeszkodach i kałużach na trasie. Całkiem sprawnie to funkcjonowało.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce