Przetrwanie w krainie lodu – 3. Księżycowy Cross w Ozorkowie

 

Przetrwanie w krainie lodu – 3. Księżycowy Cross w Ozorkowie


Opublikowane w ndz., 15/01/2017 - 10:39

Jeszcze przed półmetkiem ponownie wyprzedzam Agnieszkę. Życzymy sobie powodzenia, spotkamy się na mecie. Ostatni skręt i widać podświetloną nawrotkę z bufetem. Biorę ją kontrolowanym poślizgiem na lodzie i znów rezygnuję z ciastków i napitków. Czas coś poniżej 1:03. Ale ta połówka ma troszkę więcej, tak ze 21.5 km jak nie lepiej. Wracamy dokładnie tą samą trasą, więc znów pozdrawiamy się z nadbiegającymi z przeciwka zawodnikami.

Bieg, choć w ślimaczym tempie, coraz bardziej boli. Międzyczasy na znacznikach są coraz bliższe sześciu minut. – Po jaki **** ci to? – myślę coraz częściej. – Kolka ci przeszła, podbieg się skończył, biegniesz sobie pięknym ciemnym lasem, nie pier... tylko napieraj, cieniasie – odpowiada w głowie drugi głos. Od razu robi się lepiej na duszy.

Biegnąc tak na przetrwanie, zaczynam doganiać i wyprzedzać coraz więcej współzawodników. Wybiegamy z lasu, ponownie przekraczamy autostradę i znajomą oblodzoną prostą docieramy do bufetu na nawrotce dychy. Tu trzeba uważać, nawet najlepszy bieżnik nic nie pomaga. Dobry znajomy Piotrek Banasiak, komandor Supermaratonu Ozorków, osobiście oferuje mi poczęstunek. Dziękuję i odmawiam, szybko przebiegając obok. Chcę mieć to już po prostu jak najszybciej za sobą.

Charakterystyczny zbieg, który w tamtą stronę był upierdliwym podbiegiem. Pędzimy w trójkę, współtowarzysze biegną bezpieczniejszym wariantem obok drogi. Leć tu z nami rżyskiem! – wołają widząc że, włącza mi się tryb ułański i coraz dalej im odskakuję. Mają rację. Srrrrru! – noga spode mnie wyjeżdża na lodzie. Przypiergrzmociłem o glebsko prawym przedramieniem i biodrem, aż mimo pochmurnego nieba pokazały mi się wszystkie gwiazdy razem z księżycem. Księżycowy Cross, jakby nie było...

Na dźwięk mojej wiąchy przeszywającej mroźne powietrze koledzy się zatrzymują i pytają, czy żyję. Dzięki, wszystko wporzo, mam miękkie serce, ale twardą d... – mamroczę, zbierając się do pionu i znów im uciekając na stromym zbiegu.

Do samego Ozorkowa znów niekończące się oblodzone odcinki. Wybierając ścieżkę możliwie najlepszej przyczepności, dalej wyprzedzam. Przegania mnie tylko jeden towarzysz z pamiętnego zbiegu, z którym wcześniej mijaliśmy się już kilka razy. Co ta czołówka mi tak zbladła, baterie się kończą? Dociera do mnie, że to po prostu goły, czarny lód odbija całe światło jak lustro pod kątem prosto przed siebie i dlatego nic nie widzę...

Ścieżka wokół zalewu, mostek i sztywny podbieg zalodzonym asfaltem. Wyprzedzam maszerujących. Te ostatnie dwa kilosy próbuję trochę przycisnąć, chociaż sił już niewiele zostało. Oświetlone ulice Ozorkowa, ostatnie zakręty, pływalnia Wodnik i gimnazjum z bazą zawodów. Policja zabezpiecza skrzyżowania. Przyśpieszam, widząc za plecami dwóch naciskających rywali. Metę przebiegam z dzikim okrzykiem radości w 2:07:45. Przetrwałem.

Jeszcze robię kilka zdjęć dobiegającym na metę współzawodnikom i szczękając zębami udaję się do biura zawodów. Na nogi stawia mnie gorąca herbata z imbirem we wspaniałym termicznym kubku wchodzącym w skład pakietu. Jeszcze więcej sił powraca dzięki pysznemu barszczowi ukraińskiemu, pieczonej kiełbasce i drożdżówce ze szkolnej stołówki. Wejściówkę na pływalnię „Wodnik” wykorzystam jutro po zrobieniu relacji w Zgierzu...

Czas wiadomo jaki, nawet przy takim oblodzeniu. Ale biegnąc na takim zajechaniu 53. miejsce na 115 uczestników połówki i 12 pozycji w górę od półmetka jakoś ujdzie. Ten wcześniejszy trening RMG nie bez kozery miał w nazwie Morderczy. To się chyba nazywa przetrwanie. Wycięta sylwetka biegacza na tle półksiężyca na pamiątkowym medalu – skądinąd pięknie i pomysłowo wykonanym – nieco przypomina tańczącego na lodzie pingwina. Może to tylko zbieg okoliczności.


 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce