„Marzenia się spełniają”. Bieg 7 Dolin Ambasadorki

 

„Marzenia się spełniają”. Bieg 7 Dolin Ambasadorki


Opublikowane w sob., 24/09/2016 - 16:35

Kilka dni przed biegiem zobaczyłam gdzieś w internecie cytat: „Die with memories not dreams” i pomyślałam o tym, co mnie czeka 10 września 2016 roku w Krynicy. Z jednej strony nie mogłam się już doczekać, z drugiej zaczęłam się bać – pisze Anna Stępień-Sporek, Ambasadorka Festiwalu Biegów

Kiedy wpadłam na pomysł, że pobiegnę, start był gdzieś w bliżej nieokreślonej i dalekiej przyszłości. Nagle stał się realny i za kilka dni miałam zmierzyć się z górami. Kiedy dopadał mnie strach, wracałam do tego cytatu, bo – jak się bliżej nad tym zastanowić – to chyba moja dewiza zwłaszcza w kontekście pasji, którą jest bieganie. Jak przeanalizuję ostatnie dwa lata, to właśnie było zamienianie marzeń w cele i podjęcie próby ich realizacji. W taki sposób potraktowałam także ten bieg. Przygotowywałam się, ale jak zwykle miałam wrażenie jednego dnia, że za mało, innego - że może jednak dopada mnie przetrenowanie.

Dzień wcześnie zameldowałam się w Krynicy. Okazało się, że biegnę z numerem 367 – podobno szczęśliwym. Tej myśli trzymałam się przez cały bieg zwłaszcza jak po raz kolejny głowa mówiła, że nie dam rady. Start znów o nieludzkiej porze, czyli o 3 nad ranem. Uwielbiam ten klimat. Kolorowy tłum biegaczy z czołówkami. Mieszanka radości, wręcz euforii, z przerażeniem, nerwowymi rozmowami i sprawdzaniem, czy aby na pewno wszystko zostało zabrane. Nagle pięć minut oczekiwania na start dłuży się. Podobne plecaki, kijki, bidony i w głowach jedna myśl - chcę już biec.

Wreszcie wszyscy ruszyli. Najpierw krótko asfaltem, a potem las nocą. Zawsze mnie to trochę przeraża, choć jednocześnie jest ekscytujące. Z jednej strony trzeba zachować podwyższoną czujność, a z drugiej wijący się w ciemności sznur zapalonych czołówek wygląda niesamowicie. Okazało się, że podejście jest dosyć strome, a do tego dużo luźnych kamieni. Analizowałam wcześniej profil trasy, wiedziałam, że zaczynamy od Jaworzyny Krynickiej, a więc ponad 500 m wyżej niż Deptak w Krynicy, a mimo to zaskoczenie.

Tuż przed szczytem pierwsze wątpliwości, czy na pewno dam radę, ale potem kilka kilometrów w dół lub po płaskim. Nogi odpoczywają, a ja czuję, że te wątpliwości były chwilowe. Wiem, że nie jest to mój dzień, wiem, że pobiegnę wolniej i czekam na świt.

Zaczynam myśleć o tym, kiedy będę mogła zdjąć czołówkę i będą te widoki, o których słyszałam. Cieszę się jak dziecko, gdy niebo zaczyna robić się coraz jaśniejsze, a ja widzę w dolinach chmury i słońce wyłaniające się w oddali. Widok cudowny, a ja biegnę nad chmurami! Czuję, że jestem we właściwym miejscu. Jaką jestem szczęściarą, że mogę tu być.

Nie mogę powstrzymać się od zrobienia kilku zdjęć dla bliskich - co tam czas, limity - podziwiam widoki i jestem dumna, że jestem już w tym miejscu. Kilka miesięcy temu dla mnie nieosiągalnym.

Bardzo szybko przychodzi pierwszy punkt kontrolny i Wierch nad Kamieniem, a potem długo z górki. Znów lekkie zaskoczenie, że oznacza to prawie 700 m niżej. Lubię zbiegi, ale trochę przeraża kilka kilometrów po śliskich kamieniach.

Kolejny punkt kontrolny, a ja świętuję, że tylko 14 km do połowy trasy. Zawsze połowa trasy powoduje, że w mojej głowie pojawia się myśl - już blisko, bez względu na to, czy to 5, 21 czy 50 km. Wprawdzie wiem, że teraz będzie pod górę, ale tłumaczę sobie, że jak już na nią wbiegnę to będzie bliżej do mety niż do startu.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce