Coraz mniej osób startuje w polskich maratonach

 

Coraz mniej osób startuje w polskich maratonach


Opublikowane w pt., 16/10/2015 - 10:49

Tylko dwa duże maratony w Polsce zanotowały w tym roku wzrost frekwencji. Spadki zaliczyły zarówno imprezy w Warszawie, Poznaniu i Krakowie, jak i w Dębnie, Gdańsku oraz Łodzi. Co się dzieje? Czyżby Polacy zaczęli odwracać się od biegania?

Optymizmem napawają jedynie wyniki Orlen Warsaw Marathonu i PKO Wrocław Maratonu. Pierwsza impreza zanotowała 23,5 proc. wzrost startujących w porównaniu do roku ubiegłego, druga miała lepszą frekwencję o 21,4 proc.

Co ciekawe spadki dotyczą nie tylko zawodów na królewskim dystansie. Problemy mają nawet tak duże i znane wydarzenia sportowe jak Biegnij Warszawo. Podczas ostatniej edycji tej imprezy, na starcie pojawiło się o ponad 250 osób mniej niż w 2014 r.

Może za wcześnie na wyciąganie generalnych wniosków – wszak na Bieg Niepodległości w Warszawie zapisało się już 15 tys. osób i organizatorzy na miesiąc przed wydarzeniem postanowili zakończyć rejestrację – to trzeba przyznać, że jakiś problem jest.

Boom nadal trwa

– Nie powiedziałbym, że moda na bieganie się skończyła – mówi Henryk Paskal, prezes Polskiego Stowarzyszenia Biegów Ulicznych oraz Dyrektor Półmaratonu PHILIPS w Pile. – Boom nadal trwa, a szkopuł tkwi gdzie indziej. Niemal każde duże miasto ma ambicje, by mieć swój maraton. A to droga donikąd. Większość z biegaczy nie jest przecież w stanie startować w tego typu imprezie tydzień po tygodniu. Mogą wziąć udział w zawodach na 42,195 km raz, może dwa razy w sezonie.

A tymczasem w Polsce każdego roku organizuje się blisko 3 tys. imprez biegowych. – To olbrzymia ilość – mówi Paskal. – Co więcej, duża część z nich, szczególnie tych lokalnych na dwieście, trzysta osób, jest przygotowywana niemal z miesiąca na miesiąc.

– Nic więc dziwnego, że ludzie wolą pobiec w najbliższej okolicy niż jechać na duże zawody do Warszawy czy Krakowa tracąc cenny czas oraz ponosząc koszty związane z transportem i pobytem – zauważa z kolei Zygmunt Berdychowski, pomysłodawca Festiwal Biegowego w Krynicy. Ta impreza, mimo nieco ponad 10-procentowego spadku frekwencji w Koral Maratonie, jako jedna z nielicznych w Polsce zanotowała w tym roku (ponad 2 proc.) wzrost frekwencji.

Rynek jest przegrzany
 
Zygmunt Berdychowski zwraca też uwaga na dosyć ryzykowny model funkcjonowania biegów w naszym kraju. – W 80-90% imprezy są one finansowane przez samorządy. To powoduje, że organizatorzy nie są zmuszeni do pozyskiwania pieniędzy z innych źródeł.
 
Według pomysłodawcy Festiwalu Biegowego na razie dzięki temu, że w Polsce mamy wzrost gospodarczy większość zawodów lokalnych nie musi obawiać się o byt. Co się jednak stanie, kiedy to się zmieni? – Według mnie może paść nawet 20-30 proc. biegów – twierdzi Berdychowski.
 
Niebezpieczeństwo dostrzega też Michał Drelich, dyrektor DOZ Maratonu Łódź z PZU. – Pamiętajmy o tym, że Polska jest największym beneficjentem budżetu Unii Europejskiej na lata 2014-2020. Samorządy na razie z tego korzystają. Nie mam jednak wątpliwości, że kiedy pieniądze się skończą, cięcia dotkną przede wszystkim kulturę i właśnie sport – zauważa.

Według Drelicha nasz rynek biegowy jest mocno przegrzany.

– Wydaje mi się, że wkrótce będziemy świadkami kilku spektakularnych upadków. Nie da się długo utrzymywać obecnej sytuacji. Nie jesteśmy Niemcami gdzie może funkcjonować 300 maratonów w roku. Z drugie strony w przeszłości na krawędzi bankructwa były m.in. maratony w Paryżu czy Chicago.

Drelicha niepokoi to, że oprócz samorządów bardzo niewielka ilość podmiotów prywatnych zaangażowanych jest w bieganie. – Mało kto się zastanawia, co by się stało gdyby np. PZU czy PKO wycofały się ze sponsoringu. To przecież one sponsorują około 120 biegów w naszym kraju - wylicza.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce