Mój Bieg 7 Dolin. Chwilo trwaj

 

Mój Bieg 7 Dolin. Chwilo trwaj


Opublikowane w czw., 11/09/2014 - 13:03

Dolna stacja kolejki i naprzód. Plan: nie zatrzymać się nawet na krok, iść powoli, ale nie stawać, ostatni limit czasu jest na 88. km pod bacówką; tam będzie można odetchnąć i zyskać niemal pewność na finisz na deptaku. Małymi krokami, noga za nogą pod górę. Inni przede mną robią przystanki, motywuję się żeby tylko nie stawać.

Mocno, miarowo pracuję kijkami, najpierw na zmianę potem oboma naraz jak Justyna Kowalczyk na finiszu klasyka. Jedno wypłaszczenie, drugie i jestem na górze!

Zbieg do Szczawnika to już totalny hardcore: noga zaczyna boleć niemiłosiernie, dołącza się lewe kolano (itbs), zapieram się kijami żeby odciążać nogi i czekam jak zbawienia ostatniego podejścia, bo pod górkę prawie nic nie boli.

W Szczawniku niespodzianka - niezapowiedziany pomiar czasu i chłopaki grają na bębnach. Łagodne podejście na 900m n.p.m. do bacówki mija całkiem szybko i sprawnie. Znajome schronisko, ostatni punkt z limitem czasowym (88. kilometr), przechodzę przez matę, mam godzinę zapasu i 3 godz na ostatni 12-kilometrowy odcinek do mety. Sporo straciłem na ostatnich kilometrach, tempo spadło zwłaszcza na zbiegach. To wszystko to nic. Radość zaczyna tlić się w sercu, teraz już wiem, że tylko zawał, złamanie otwarte nogi lub coś gorszego może powstrzymać mnie przed dotarciem do mety.

Zajadam się pomarańczami i herbatnikami, popijam herbatkę i dopytuję ile metrów do góry na Runek, od którego już tylko w dół ostatnie 10 km do Krynicy. Jeden z organizatorów udziela adekwatnej odpowiedzi. 180 metrów miałem nadzieję, że jednak mniej, mógł skłamać!

Sprawnie maszeruję pod górkę i szybko docieram do miejsca przez które przebiegaliśmy dziś około 4:30 zamykam 90-kilometrową pętlę. Teraz praktycznie tylko płasko lub z górki.

Wysyłam sms do Agi: Już tylko 10km. Wcześniej bym nie wpadł na to, że dyszka może tak się ciągnąć. Co jakiś czas spoglądam na zegarek, metry wloką się niemiłosiernie a czas leci jak opętany. Zmuszam się co jakiś czas do biegu po płaskim i na zbiegach, ale pierwsze kroki biegu powodują ogromny ból w prawej nodze, który stabilizuje się na jako takim poziomie po 10 krokach.

Niestety za każdym razem kiedy zaczynam bieg coraz dłużej muszę liczyć. Drogi jakby nie ubywa, ale brnę ku mecie. Kiedy jestem sam pozwalam sobie pokrzyczeć „ała ała” za każdym razem, kiedy prawa stopa ląduje na ziemi.

Czuję że coś ciasno zrobiło się w prawym bucie, ale postanawiam zaglądnąć tam na mecie. Ostatni sms od Agi, czekają już na mecie, podrywam się jeszcze jakoś i więcej biegnę.

Mniej więcej na 98. kilometrze słychać dźwięki dobiegające z krynickiego deptaka. Na początku niewyraźne, jakiś czas potem coraz głośniej słychać spikera. Na kilometr do mety kiedy już dokładnie słychać wbiegających na metę rośnie euforia i zaczynam się uśmiechać.

Ostania niespodzianka na szlaku: na wąskiej ścieżce czeka nas 50 metrów powalonych, wyślizganych przez kilkaset naszych poprzedników pni drzew. Wszyscy klną pod nosem i przełażą jak umieją najsprawniej przez ten wiatrołom.

Robi się wąsko, przedzieramy się przez gąszcz koło siatki i nagle wybiegam przy samych budynkach w centrum. Ludzie biją brawo i gratulują. Przechodząca pani ze dziwieniem komentuje: „Patrz Janusz, jacy oni uśmiechnięci”. Strażacy i służba graniczna blokują drogę, podziw i szacunek widać w ich oczach. I jest: ostania prosta! Deptak!

Wbiegam pomiędzy barierki, biegnę w kierunku mety nogi nie bolą, nic nie boli! Ludzie coś krzyczą, gratulują, ktoś mnie wyprzedza ja zwalniam, nie po to tyle biegłem, żeby teraz się spieszyć. Prawie nic nie widzę, łzy napłynęły mi do oczu, wypatruję Agi, która robi mi fotki, Prezes drze się jak opętany, Pani Ania gratuluje. Podnoszę kijki do góry w geście zwycięstwa.

DAŁEM RADĘ! JESTEM ULTRASEM! CHWILO TRWAJ!

Dionizy Szczudło

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce