Bieg 7 Dolin 100 km: Wraca, by wyleczyć moralnego kaca

 

Bieg 7 Dolin 100 km: Wraca, by wyleczyć moralnego kaca


Opublikowane w śr., 06/09/2017 - 11:16
Bieg 7 Dolin powinien mieć w życiorysie każdy szanujący się biegacz ultra. Po siedmiu maratonach, dziesięciu biegach górskich, z czego osiem można zaliczyć do ultra, postanowiłam do swojego życiorysu dorzucić tę właśnie setkę.
 
 
Rok temu stanęłam na starcie na deptaku w Krynicy. Niestety, moja meta pojawiała się już w Rytrze. Z zupełnie absurdalnych powodów nie ukończyłam tego biegu. Kac moralny męczył tak uporczywie, że postanowiłam się odegrać i za kilka dni startuję ponownie. 
 
Bieg Rzeźnika był moim pierwszym, poważnym ultra. Bo dla mnie „poważne ultra” to przynajmniej dwa razy maraton. W 2016 roku 82 kilometry Rzeźnika trzeba było pokonać w 16 godzin. Żeby zmieścić się w limicie, trzeba było utrzymać średnie tempo 11 minut i 42 sekundy. Udało mi się przybiec ponad dwie godziny szybciej,  czyli średnie tempo wyszło 10:10.
 
W Biegu 7 Dolin limit czasu to 17 godzin, co oznacza, że aby się w nim zmieścić, należy utrzymać tempo 10:25. „Skoro udało mi się pokonać 82 kilometry ze średnim tempem 10:10, to może i kolejne 20 pociągnę” – pomyślałam.
 
„Bieg Rzeźnika jest towarzyskim rajdem miłośników biegania i Bieszczadów” - czytam na stronie organizatorów. Natomiast Bieg 7 Dolin był wtedy rozgrywany w randze Mistrzostw Polski w Biegach Górskich. Ano właśnie! Mistrzostwa Polski kontra Rajd Towarzyski. Już sama nazwa sugeruje, że to poważny wyścig. Dlaczego nie przyjrzałam się limitom, zapisując się na Bieg 7 Dolin? Myślałam że, jak udało mi się zająć 10. pozycję wśród kobiet w Towarzyskim Rajdzie Miłośników Gór, to Mistrzostwa Polski w Biegach Górskich też są w moim zasięgu?
 
Teoretycznie miałam szansę. Gdybym przeanalizowała trasę, sprawdziłabym również limity na poszczególnych punktach. I tu, być może trzeźwiej spojrzałabym na swoje możliwości. W Rzeźniku, aby zmieścić się na pierwszym punkcie, wystarczyło tempo 12:11. W Biegu 7 Dolin, aby zdążyć na czas w Rytrze, trzeba biec w tempie co najmniej 9:10, a moje średnie tempo do tego miejsca wyszło na poziomie 9:20.
 
Bo przecież wystartowałam w dobrej formie, o lekkich nogach i wyjątkowo, jak na taką porę wyspana. Biegło mi się lekko, nóżka podawała. Mogłam biec łagodnymi podejściami. Ale nie biegłam. Bo po co? O 6:13 minęłam znak „zostało 80 km”. Wiem, bo zrobiłam zdjęcie (sic!). Coś tam sobie w głowie kalkulowałam, że mam kupę czasu. A tu akurat wschód słońca! Trzeba pokontemplować, zrobić zdęcia, wrzucić na fejsa. Gdybym przeanalizowała trasę i limity, prawdopodobnie, właśnie tu, zapaliłaby się czerwona lampka: „Lalu! Ciśniesz do przodu, bo będzie obciach”.
 
Gdy usłyszałam od policjanta, że zostały mi dwa kilometry, myślałam, że zmyśla. Bo według zegarka zostało mi sześć minut. Więc biegłam, wyprzedzając maszerujących, zrezygnowanych biegaczy, licząc na cud. Po jakiś pięciu minutach, drugi policjant powiedział, że już tylko jeden kilometr. „Pan chyba żartuje!” – wrzasnęłam spanikowana. Nie żartował. Biegłam rozpaczliwie, zbierając gratulacje od miejscowych kibiców i ciągle wyprzedając kolejnych, kontuzjowanych biegaczy.
 
 
A ja potruchtałam do schroniska, zasiedziałam się na punkcie, bo trzeba posty na fejsa wrzucić, przegryzłam kilka pomarańczy przy stole, wypiłam na miejscu izo, obrałam banana, bo nie chciałam porzucać skórek i kubeczka na szlaku. Jak to teraz piszę, myślę, że spokojnie uzbierało się tam z 10 minut.
 
Gdy wydawało mi się, że powinnam zbliżać się do Rytra, dogoniłam dwóch biegaczy. Ile już mamy kilometrów? – zagadnęłam. 32, czyli cztery kilometry do punktu. Teraz tylko z góry, a w Rytrze już tylko asfalt, więc masz szansę.
Było parę minut po ósmej, więc szansę miałam. Niestety to „z góry” było kamieniste, pełne błota, więc trochę mi się zeszło. Gdy zbiegłam do Rytra, wydawało mi się, że już prawie jestem. Biegłam uliczkami, przez jakieś osiedle. Potem zobaczyłam niezwykle malowniczy most, na którym oczywiście zrobiłam zdjęcie. Bo myślałam, że punkt jest tuż za rogiem.
 
 
Na matę wbiegłam sześć minut po czasie. Wąsaty pan, z bardzo srogą miną, pokazał mi czerwoną kartkę i poprosił o zwrot numerka. Odplątywałam czipa, a łzy złości kapały mi na buty. W autobusie nie przestawały lecieć. Wolałabym, żeby mnie zdjęli w Wierchomli, albo chociaż w Piwnicznej. Zaczynała się piękna, słoneczna sobota. Słońce dopiero wyłaniało się zza wczesno-jesiennych mgieł. Przyjechałam taki kawał Polski, żeby pośmigać po górach, a już o 8:30 rano moja zabawa się skończyła.
 
Żal, wstyd i złość, nie ustępowały do końca dnia. Nie pomogła nawet cała, dwustugramowa czekolada studencka, którą pochłonęłam w całości, w drodze do hotelu. Widok finiszerów spacerujących z medalami potęgował rozpacz. Gdy spotykałam znajomych, chciałam się zapaść pod ziemię. Miało być 100 kilometrów, a jest tyko 36, bo się zwyczajnie zagapiłam. Nie było nawet walki z upałem, morderczego zmęczenia, kryzysu czy kontuzji. Zrobiłam po prostu długie wybieganie, w bardzo przyjemnych warunkach, zanim jeszcze słońce znalazło się na tyle wysoko, by uprzykrzyć bieg.
 
Czy miałam szansę? Odliczając zdjęcia, zachwyty nad wschodem słońca, przydługie pogaduchy w wolontariuszami, być może te 6 minut spóźnienia mogłam urwać. Mogłam też żwawiej biec, podbiegać pod łagodne wzniesienia. Mogłam się po prostu sprężyć, skupić na biegu i Rytro nie byłoby smutną porażką. Oczywiście, nie wiadomo, co byłoby dalej. Być może upał dałby mi się we znaki, nogi odmówiły posłuszeństwa, głowa nadal bujała w obłokach. Ale otrzymanie czerwonej kartki po 36 kilometrze, gdy nogi jeszcze świeże, a serce rwie się do biegania, boli okrutnie.
 
Jest nauczka, lalu! Chcesz biegać ultra, musisz traktować te biegi z należną im powagą i szacunkiem. Musisz odrabiać zadanie domowe, analizować, co cię czeka na trasie, szacować z głową swoje możliwości, a nie skupiać się na dylematach w stylu: spodenki czy spódniczka.
 
Zatem, biorę się w garść i 9 września 2017 roku drugie podejście do Biegu 7 Dolin na 100 km. I żadnych zdjęć wschodów słońca. Tym bardziej że pierwszy odcinek do Rytra mam obfotografowany.
 
Beata Brzezowska

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce