Michał Rynkowski: "Start Rosji w Rio? Mam wątpliwości"

 

Michał Rynkowski: "Start Rosji w Rio? Mam wątpliwości"


Opublikowane w pt., 29/01/2016 - 08:32

Obecnie większość rosyjskich sportowców jest poza jakąkolwiek kontrolą. Nie działa ani Rosyjska Agencja Antydopingowa (RUSADA), ani moskiewskie laboratorium. Jak w takim razie ci zawodnicy mają wystartować na Igrzyskach Olimpijskich? Kto da gwarancję, że nie zażywali oni zakazanych substancji, że są po prostu uczciwi? - pyta Michał Rynkowski, dyrektor biura Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie w rozmowie z naszym portalem.

Rozmowa Macieja Gelberga

Ubiegły rok był katastrofalny dla lekkoatletyki. Opublikowany przez dziennikarzy ARD dokument, potwierdzony później przez dwa raporty Światowej Agencji Antydopingowej pokazał kompletny upadek rosyjskiego sportu. Państwowy doping, szantaże, łapówki – tak wyglądał od podszewki pomysł na sukces w państwie Władimira Putina. Czy Pana to zaskoczyło?

Michał Rynkowski: To był rzeczywiście wizerunkowo bardzo ciężki rok dla lekkoatletyki. Obawiam się jednak, że wkrótce pojawią się kolejne problemy. Zgodnie z przysłowiem „Im dalej w las, tym więcej drzew”, widzimy już, co się dzieje w Kenii czy innych krajach. Problem doping dotyka zresztą nie tylko lekkoatletyki.

Przyzna Pan jednak, że to, co się działo w Rosji było czymś wyjątkowym. W przeszłości w podobny sposób funkcjonował tylko sport w NRD w latach 80-tych XX w…

Rosja to przykład kraju nastawionego na sukces, który należy osiągnąć ze wszelką cenę, niezależnie od kosztów. Tam ludzi namawia się do zażywania dopingu. Sportowiec, który w jakimś momencie spróbuje się z tego wyłamać jest narażony na bardzo przykre konsekwencje. Nieprzypadkowo małżeństwo Julia i Witalij Stiepanowowie, którzy przed ponad rokiem ujawnili aferą dopingową w rosyjskiej lekkoatletyce musi się teraz ukrywać w Kanadzie. Dla swoich rodaków stali się zdrajcami. Warto też pamiętać, że już wcześniej mieliśmy do czynienia z wpadkami rosyjskich sportowców. Czasami chodziło o EPO, innym razem o manipulacje w paszportach biologicznych.

Dlaczego jedni wpadali, a inni nie?

Zapewne chodziło o pieniądze. Nie wszystkich było na to stać. Tylko najlepsi, którzy należeli do czołówki światowej, a przez to sporo zarobili mogli się wykupić. Średniacy byli bez szans.

Zapewne znał Pan działaczy Rosyjskiej Agencji Antydopingowej. Co to są za ludzie? Czy podczas różnego rodzaju spotkań odnosił Pan wrażenie, że są zdolni do manipulacji wynikami badań?

Oczywiście, że spotykaliśmy się, choćby w ramach Stowarzyszenia Narodowych Agencji Antydopingowych. Rozmawiałem nawet w październiku ubiegłego roku – czyli już po tym jak afera wybuchła – z szefem moskiewskiego laboratorium Grigorijem Radczenko (później oskarżonym o zniszczenie 1417 próbek krwi i moczu – red.). Kiedy go pytałem o sytuację w Rosji, on odpowiedział, że nie ma żadnej afery, wszystko działa cudowanie i nie wiadomo czemu ludzie się czepiają.

Jak to było jednak możliwe, że w XXI wieku, przez lata, w blisko 150 mln kraju funkcjonować system państwowego dopingu, a ludzie na zachodzie nic o tym nie wiedzieli?

Z jednej strony w Rosji była zmowa milczenia, z drugiej, afery dopingowe były tuszowane przez władze Międzynarodowej Federacji Lekkoatletycznej z Laminem Diackiem na czele.

Myśli Pan, że to możliwe, że obecny szef IAAF Sebastian Coe nic o tym nie wiedział?

Z pewnością dochodziły do niego jakieś informacje. Pamiętajmy jednak, że Diackowi zależało na utrzymaniu wszystkiego w tajemnicy. Nieprzypadkowo oskarżeni o udział w aferze są również zatrudnieni w IAAF jego dwaj synowie. To był taki specyficzny krąg zaufania.


Polecamy również:


Cofnij
Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce