Ilya Markov o dopingu w Rosji, pracy z zawodowymi i amatorskimi biegaczami...

 

Ilya Markov o dopingu w Rosji, pracy z zawodowymi i amatorskimi biegaczami...


Opublikowane w pt., 04/12/2015 - 09:49

– Najbardziej mi żal zawodników niewinnych, którzy teraz cierpią przez tych, co odpowiadają za tę aferę. Ale chyba nie było innego wyjścia. Czy to uzdrowi sytuację w naszym sporcie? Zobaczymy – mówi o zawieszeniu Rosji w prawach członka Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF) - Ilya Markov, mistrz świata i Europy w chodzie na 20 km oraz srebrny medalista olimpijski z Atlanty.

Kiedy na początku listopada Dick Pound, szef komisji śledczej Międzynarodowej Agencji Antydopingowej opublikował raport, w który stwierdził, że w rosyjskiej lekkoatletyce działa systemowy doping wspierany przez państwo cały świat przeżył szok. Skojarzenia były jednoznaczne. Przecież w ten sposób funkcjonował sport w latach 80-tych w NRD. – Mnie to również zaskoczyło. Wiedziałem, że są u nas zawodnicy, którzy korzystają z niedozwolonego wspomagania, ale nie sądziłem, że skala problemu jest aż tak duża – mówi Markov

Kiedy po raz pierwszy zetknął się Pan z problemem dopingu w Rosji?

W mojej dyscyplinie sportu wszystko zaczęło się w połowie lat 90-tych., kiedy trener Wiktor Czegin założył swoją szkołę w Sarańsku. W tym czasie był to jeden z wielu ośrodków treningowych rozsianych na ternie całej Rosji. W kraju była duża konkurencja, niełatwo było dostać się do kadry, ciągle podtrzymywano tradycje radzieckiej szkoły chodu sportowego. I nagle, niespodziewanie podopieczna Czegina Irina Stankina zdobyła w Göteborgu złoty medal mistrzostw świata. Ona miała wtedy 18 lat. Rok wcześniej startowała jeszcze w juniorach.

Tym wynikiem wszystkich zachwyciła, cała Rosja cieszyła się ze złotego medalu. A ja czułem, że coś jest nie tak. Nie chcę nikogo oskarżać, ale tak błyskawiczny przeskok od rywalizacji w juniorach do wygrywania z najlepszymi na świecie jest nienaturalny. Normalnie zajmuje to 3-4 lata.

Potem pojawiły się kolejne sukcesy zawodników Czegina. Było złoto na Olimpiadzie w Londynie Siergieja Kirdiapkina i aż dwa zwycięstwa na Igrzyskach w Pekinie Walerego Borczina i Olgi Kaniskiny. Dziś wiemy, że za wszystkim stał doping.

Sukcesy Czegina doprowadziły do tego, że choć jego szkoła się rozwijała to inne miejsca upadały. Bez dofinansowania nie miały racji bytu. Sarańsk zdominował wszystko. Przestały istnieć ośrodki w Moskwie, Petersburgu, Czelabińsku, Omsku, Jekaterynburgu. Tradycje naszej szkoły chodu zostały zniszczone.

Jak wtedy wyglądała Pana sytuacja?

Ja zawsze trzymałem się trochę z boku. Wielu się to nie podobało. Nie lubili mnie za to, że sam trenowałem, jeździłem na obozy do Europy. Broniły mnie tylko wyniki. Byłem chyba jedyny, który skutecznie rywalizował z grupą Czegina.

Czy wiedział Pan, że koledzy z kadry biorą środki dopingujące?

Oczywiście. Kiedy się spotykaliśmy mówili o tym otwarcie. Dziś wiele osób zadaje mi pytanie, jak to było możliwe, że będąc „czysty” potrafiłem z nimi wygrywać. Odpowiedź jest prosta. Miałem dużo szczęścia, trochę talentu i przede wszystkim bardzo ciężko pracowałem.

Kilka tygodni temu Rosja została zawieszona w prawach członka Międzynarodowego Stowarzyszenia Federacji Lekkoatletycznych (IAAF). Zawodnicy nie mogą startować, być może nie pojadą na Igrzyska Olimpijskie do Rio de Janeiro. Co Pan o tym myśli?

Najbardziej mi żal zawodników niewinnych, którzy teraz cierpią przez tych, co odpowiadają za tę aferę. Znam kilku rosyjskich maratończyków, którzy szykowali się właśnie, by wypełnić minima olimpijskie startując np. w Huston. Mieli nawet opłacone obozy treningowe. I teraz się okazuje, że nie ma sensu, by ci biegacze gdziekolwiek wyjeżdżali. Ich przyszłość jest wielką niewiadomą. Co prawda Rosja za kilka miesięcy może zostać odwieszona, ale będzie za mało czasu, by przyszykować formę na dwa starty: kwalifikację i start w Rio.

Pan skończył karierę w 2008 r. Niedługo później przejął Pan polską kadrę. Jak to się stało?

Kiedy w 2008 r. wziąłem ślub i zacząłem się zastanawiać, co dalej robić ze swoim życiem dostałem niespodziewanie propozycję pracy od Polskiego Związku Lekkiej Atletyki. I tak na cztery lata zostałem trenerem kadrę. Wydaje mi się, że to była udana współpraca. W tym czasie Grzegorz Sudoł został m.in. srebrnym medalistą mistrzostw Europy w Barcelonie.

Jednak w 2013 r. nie zdecydował się Pan przedłużyć kontraktu...

Choć praca była bardzo ciekawa, to zaczęła stawać się dla mnie za bardzo absorbująca. W tym czasie urodził mi się drugi syn i doszedłem do wniosku, że za mało czasu spędzam z rodziną. Musiałem to zmienić.

Jednak nadal Pan trenował. Pomagał Pan m.in. naszemu najlepszemu maratończykowi Henrykowi Szostowi. Czy to było ciekawe doświadczenie?

Bardzo. Okazało się, że w treningu maratończyków i chodziarzy nie ma wielkiej różnicy. Przy różnej technice w obu dyscyplinach sportu niezmiernie ważny jest choćby trening funkcjonalny. Kolosalną rolę odgrywa też metodyka w bezpośrednim przygotowaniu startowym. Z Henrykiem Szostem współpracowałem pół roku, wyjechałem na dwa obozy.

Jak doszło do tej współpracy?

Poprosił mnie o to jego trener, a mój dobry znajomy Leonid Szwecow, który w tym czasie miał inne zobowiązanie. I tak Szwecow ustalał plan treningowy, a moim podstawowym obowiązkiem było dopilnowanie, by został on zrealizowany.

W końcu rzucił Pan profesjonalny sport i zajął się amatorami. Został Pan prezesem i trenerem Stowarzyszenia „Niepołomice Biegają". Skąd ten pomysł?

Daje mi to ogromną satysfakcję. Wreszcie mogę trenować biegaczy amatorów, dla których sport nie jest pracą, a pasją. Którzy przychodzą na trening nie tylko by poprawiać wyniki, ale i dla zdrowia czy zabawy.

Ale nie ogranicza się Pan tylko do treningu. Ostatnio coraz częściej Ilya Markov pojawia się na górskich trasach biegowych. I to z sukcesami.

Rywalizacja w górach bardzo mi się spodobała. Jest dużo ciekawsza od biegów płaskich. Nie ma takiej monotonni, cały czas coś się zmienia, raz jest góra, potem dół, pracują różne grupy mięśni. Z początku byłem ciekaw jak zareaguje mój organizm. Szybko się okazało się, że lata pracy na treningach teraz zaprocentowały. Wydolność została. Trzeba było tylko wzmocnić mięśnie. Za sobą mam już kilka startów. Największym sukces było dla mnie siódme miejsce open (i drugie w kategorii masters) w tegorocznym Salomon Ultra Trail Zugspitz.

Teraz myślę o przyszłorocznym Biegu Rzeźnia. Z Kamilem Grudniem chcemy powalczyć o czołowe lokaty!

Powodzenia zatem!

Rozmawiał Maciej Gelberg


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce