Zimowy Ultramaraton Karkonoski – "kultowy" [ZDJĘCIA]

 

Zimowy Ultramaraton Karkonoski – "kultowy" [ZDJĘCIA]


Opublikowane w pon., 13/03/2017 - 14:06

Przy schronisku Odrodzenie czeka kolejny punkt, tym razem jednak trzeba wejść do środka budynku. Jako, że mam jeszcze spory zapas wody i jedzenia, postanawiam ominąć to miejsce i zatrzymać się dopiero pod Śnieżką w Domu Śląskim. Będzie to 27. kilometr, będzie tam czekać na mnie mój support - plan idealny.

Za Odrodzeniem rozpoczął się najgorszy odcinek całej trasy – stosunkowo płaski teren w połączeniu z kopnym śniegiem był dla wszystkich nie lada wyzwaniem. Mimo, że ten fragment trasy miał jedynie 7-8 kilometrów, kosztował chyba każdego spory zapas sił.

Przy Domu Śląskim tłum ludzi dopingował zawodników. W środku schroniska krzątali się biegacze, którzy w końcu mogli się trochę ogrzać, zjeść coś ciepłego i jeśli (tak jak ja) mieli support np. zmienić część mokrego ubrania. Muszę przyznać, że dawno tak nie cieszyłem się na parę świeżych, suchych skarpet!

Był to mój najdłuższy postój na trasie, ale po kilku minutach trzeba było jednak wyjść z ciepłego pomieszczenia, aby zmierzyć się z samą królową Karkonoszy - Śnieżką. Świeży opad śniegu dzień wcześniej okazał się dla mnie zbawieniem, gdyż oblodzone podejście zostało przykryte warstwą puchu, która pozwala w miarę komfortowo wejść i co najważniejsze - zbiec ze szczytu. W trakcie zbiegu zaliczam tylko jedną lekką wywrotkę, co uważam za sukces biorąc pod uwagę, iż nakładki antypoślizgowe od początku do końca zostały na dnie mojej kamizelki. Tutaj właściwie kończą się trudności techniczne. Teraz czeka nas około 20 kilometrów zbiegów i kilka lekkich podbiegów.

Niestety powoli zaczyna wychodzić moje słabe przygotowanie do startu - coraz bardziej czuję kolana i mięśnie. Mimo, że sił nie brakuje i kondycyjnie jestem w świetnie przygotowany - tempo rzędu 5:30 min/km na zbiegu jest maksimum tego na co tego dnia mnie stać. Na podejściach odbijam sobie trochę stratę wyprzedzając kolejne osoby.

Przy okazji raz gubię drogę - zmęczenie zrobiło swoje. Tutaj wielkie ukłony dla znakujących trasę - oznaczanie niewłaściwej drogi czerwonymi taśmami to strzał w dziesiątkę i prawdopodobnie tylko dzięki temu nadrobiłem może ze 100-200 metrów.

W okolicach 44. kilometra wyciągam słuchawki i puszczam ulubioną muzykę, aby dodać sobie trochę sił. Podśpiewując pod nosem czułem, że klasyczna już strategia ze słuchaniem muzyki powoli działa i czuję się trochę lepiej.

Końcówka biegu okazuje się zaskakująca - kiedy myślę, że do samej mety biec będą już wyłącznie asfaltem w dół, na drodze staje jeszcze kilka podbiegów. Paradoksalnie bardzo mnie to cieszy, bo wiem, że pod górę jestem dzisiaj bardzo mocny, a na zbiegach na pewno zostałbym szybko wyprzedzony.

Na jakieś 1-2 kilometry przed metą mijam jeszcze kilka osób. Kiedy zegarek wskazuje, że do mety zostaje 500 metrów, napotkany biegacz mówi, że według tego co usłyszał i jego zegarka, to „jeszcze dwa kilometry”. Czuję się trochę podłamany i nie dowierzam. Na szczęście to mój Garmin

okazał się mieć rację i po ostatnim ostrym, ale bardzo dla mnie przyjemnym zbiegu po trasie narciarskiej w centrum Karpacza, wybiegam na deptak, które prowadzi już do samej mety.

Pięknie poprowadzony finisz, tłumy kibiców, fantastyczny doping na mecie - to między innymi dla takich chwil robimy to co robimy. Na metę wpadam z czasem 7:11:12, który daje mi 108. miejsce w kategorii OPEN. Mimo, że nie jest to może szczyt marzeń - jestem bardzo szczęśliwy, bo dobiegłem bez poważniejszego uszczerbku na zdrowiu, a urozmaicone treningi zimą (między innymi biegówki) okazały się bardzo efektywne na podejściach.

Jak już wspomniałem - ZUK to impreza niezwykła. Organizowana przez niezwykłych ludzi, poświęcona niezwykłemu człowiekowi i gromadząca niezwykłych biegaczy. Ciepłych i serdecznych. Rzadko zdarza się, aby na dekorację przybyli prawie wszyscy startujący, a sala pękała w szwach.

Nagrody wręczali między innymi rodzice Tomka - którzy sami byli wolontariuszami, pomagali i zagrzewali do walki na trasie. Do tego wszystkiego wzorowa wręcz organizacja, bogaty pakiet startowy (koszulka techniczna, piwko, dwa magazyny ultra, batoniki, ubezpieczenie, transport - naprawdę nie było na co narzekać) i zapewnienie atrakcji poza biegowych. Jeśli dodamy do tego przepiękną i wymagającą trasę - to wszystko sprawia, że ZUK jest imprezą w moim przekonaniu wybitną i absolutnie wartą polecenia.

Myślę, że nie skłamię jeśli napiszę, że to w Karkonoszach oraz pod Babią Górą ( gdzie odbywała się inna niezwykła impreza - Bieg Śnieżnej Pantery) biło trailowe serce polski w ten weekend. Czy wrócę na ZUKa w przyszłym roku? Jeśli tylko będę miał ponownie szczęście w losowaniu to z całą pewnością!

Krzysztof Szala, Ambasador Festiwalu Biegów, autor bloga Biegam gdzie Chcę

Na kolejnej stronie sportowe podsumowanie rywalizacji w Karkonoszach. 

Polecamy również:


Cofnij
Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce