Szakale wyją w... łódzkich górach [ZDJĘCIA]

 

Szakale wyją w... łódzkich górach [ZDJĘCIA]


Opublikowane w sob., 08/08/2015 - 17:03

W ostatnich miesiącach coraz częściej zdarzały się doniesienia o pojawianiu się szakali na terenie naszego kraju. Szczególnie liczne obserwacje mają miejsce w łódzkich górach. Geografowie spierają się co do istnienia tej krainy, czy w ogóle jej kwalifikacji jako „góry”. Podobnie zoolodzy mają kłopot z ustaleniem dokładnej taksonomii gatunku, który tam licznie występuje: Canis aureus balutiensis – szakal bałucki

W gorący piątkowy wieczór 7 sierpnia na jednym ze szczytów wspomnianego pasma – górce śmieciówce na Rogach na skraju Lasu Łagiewnickiego – te sympatyczne zwierzaki urządziły zawody biegowe. Organizowana przez klub Szakale Bałut nocna sztafeta „Wycie Szakala o Północy” odbyła się już po raz czwarty.

Startują w niej czteroosobowe drużyny. Każdy zawodnik pokonuje 610–metrową pętlę 8 razy, co daje dystans niecałych 20 km na zespół. Strefa zmian znajduje się na samym szczycie górki, przez co trasa rozpoczyna się szybkim zbiegiem, a kończy zatykającym dech podbiegiem. Czy ktoś wątpi, że jesteśmy w górach?

Pomysł na te zawody powstał podczas nocnego treningu. Według krążących opowieści nie jest tylko pewne, jakiej dyscypliny sportowej był to trening – biegania, czy też spożywania napojów – trzymajmy się tej wersji – izotonicznych. Jedno jest pewne: nocna sztafeta niezmiennie cieszy się uznaniem łódzkich biegaczy, podobnie jak lipcowy Sztafetowy Maraton Szakala, rozgrywany o porannej porze. Tradycyjnie w każdej drużynie musi być przynajmniej jedna kobieta, a za każdą następną zespół otrzymuje 2 minuty bonifikaty na starcie. W tej edycji jedna ze startujących czwórek była wyłącznie damska, co dało jej prawo startu aż 6 minut przed główną grupą.

Na starcie nie mogło zabraknąć łódzkich korespondentów Festiwalu. Na Ambasadorze Szymonie, dyrektorze biegu, spoczywała duża odpowiedzialność organizacyjna. Kamil nie odczuwał takiego stresu, gdyż pobiegł jako zwykły zawodnik.

Kamil:

Wśród 29 drużyn znajdowały się dwie nasze ekipy, od żółtego i czarnego koloru koszulek nazwane odpowiednio Biegiem Po Piwo Jasne i Biegiem Po Piwo Ciemne. Jak przed rokiem, tak i teraz stanąłem na pierwszej zmianie. Po starcie jak zwykle walka o dobrą pozycję na zbiegu, trochę rozpychania i slalomu. Żwirowa ścieżka tym razem była rozmyta wcześniejszymi deszczami, przez co nawierzchnia stała się dosyć nierówna. Rozstawione płonące znicze i światło czołówek zapewniały jednak minimum oświetlenia. Podbieg również był utrudniony przez sypki piasek. Zmianę ukończyłem zziajany jak pies, do końca tnąc się pod górę z pomarańczową koszulką jednego z Tygrysów.

Asia, Adam i Michał z naszej czwórki też od początku dawali z siebie wszystko. Zmiany mijały tak szybko, że nie było czasu porządnie złapać oddechu. Zbieg to moja specjalność, więc na nim zawsze zyskiwałem. Szybszym konkurentom udawało się mnie wyprzedzić tylko na wypłaszczeniu na dole. Pod górę za to nieraz ich na powrót przeganiałem, a tym dużo lepszym starałem się siedzieć na ogonie jak długo się da, czasem przez cały podbieg. Specyficzne treningi nie poszły na marne. Po każdej zmianie czułem się jak ryba wyjęta z wody, a po ostatnim podbiegu mnie całkiem odcięło i wylądowałem na glebie koło namiotu zmian. Ostatecznie nasza „jasna” załoga ukończyła sztafetę na 8. miejscu, a „ciemna” (Natalia, Jarek, Krzysiek i Darek) na 18. – przy czym różnice były naprawdę nieduże. Jest postęp od zeszłego roku, szczególnie przy zwiększonej ilości drużyn.

Szymon:

IV Wycie Szakala za nami. Teoretycznie, jako iż byłem jednym z organizatorów i zarazem Dyrektorem Biegu, nie powinienem pisać relacji, bowiem można by zarzucić mi brak obiektywizmu… Ale to tylko teoria. Byłem również jednym z uczestników, toteż śmiało mogę przelać kilka słów na papier i wytknąć trochę uchybień organizatorom. Wszak widziałem więcej niż pozostali zawodnicy. Tylko… niestety takich uchybień nie znalazłem, a jestem osobą dość mocno samokrytyczną. Jedno małe. Początkowe zamieszanie ze zmianami – choć wynikało raczej z wąskiej gardzieli strefy zmian, nie dostosowanej do ilości drużyn startujących. Jednak w miarę rozciągnięcia stawki, nie było z tym już problemów.

Wycie Szakala o Północy to niesamowicie klimatyczna impreza – rozstawione na trasie, zapalone znicze, płonące pochodnie, trasa niczym pas lotniska i nocna panorama na miasto. Wszystko to sprawia, że jest to jedna z moich ulubionych imprez biegowych – nie tylko tych organizowanych przez Szakali.

Jeszcze kilka tygodni temu zastanawiałem się, czy uda się zorganizować bieg – deszcze i silny wiatr nie stwarzają warunków do organizacji sztafety. A profil trasy sprawia, że w deszczu organizacja byłaby skrajnie niebezpieczna dla uczestniczących. Pogoda na szczęście poszła w drugim kierunku i przez ostatnie dni zmagaliśmy się z ogromnym upałem, co dało się odczuć podczas biegu – choć rozgrywany był dopiero o 22.

Wystartowaliśmy punktualnie o 22.00 – po wcześniejszej odprawie i wytłumaczeniu zasad, pokazaniu strefy i miejsca z pomiarem czasu, gdzie każdy zawodnik musiał się odhaczyć po przebiegniętym kółku. Ja startowałem z literą „C” – co oznaczało trzecią zmianę. Jednak czasu na rozgrzewkę i przygotowanie nie było, ulokowany w okolicy strefy zmian zmęczonym (nawet bardzo) zawodnikom przypominałem o konieczności odnotowania zmiany, albowiem przy nocnej panoramie, przy ilości uczestniczących w biegu, z odległości kilku metrów przez sędziego i jego pomocników jest to po prostu niemożliwe

I w tym miejscu warto napisać, że pomiar czasu odbywał się na „ręcznie” przygotowanym systemie, bez chipów umieszczonych na koszulkach lub butach. Wyniki szczegółowo opisują tempo i czas poszczególnych okrążeń zawodników oraz całych drużyn.

Kiedy przyszła pora na moją zmianę, wystartowałem mocno nie zważając na stromy zbieg. Brak rozgrzewki trochę hamował, choć mimo to było to najszybsze okrążenie – 2:08! Później było już tylko gorzej – 2:17 oraz pozostałe w granicy 2:30–2:36. Brak tchu, powietrza w płucach i siły. Niby do pokonania jest tylko 8 okrążeń (choć ja zrobiłem kilka więcej, gdy szykowałem trasę biegu), ale potrafią sponiewierać każdego, nawet najznamienitszych ultrasów górskich, których na Wyciu nie brakowało: Jarosław Feliński, Agata Matejczuk, Michał Brzeszkiewicz czy Miłosz Socha. Ta amplituda wyników pokazuje jeszcze jedno, a mianowicie, że rywalizacja trwa do końca! Początkowy mocny start, ponad miarę swoich możliwości i sił na cały bieg, powoduje, że łatwo możemy stracić wywalczone przez cały team miejsce.

Podczas Sztafety czuć było ducha sportowej rywalizacji, jednak sama rywalizacja nie była najważniejsza (przynajmniej dla mnie). Wszyscy dobrze się bawili. Dało się wyczuć niesamowitą atmosferę, jaką stworzyli uczestnicy oraz dopingujący i zagrzewający do walki kibice, integrację klubów i drużyn. Dla mnie – jednego z szakalowych organizatorów – miód na serce i największa nagroda. Dziękuję! I do zobaczenia za rok!

Polecamy również:


Cofnij
Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce