Kolejne wyzwanie-Bieg 7 Dolin

 

Kolejne wyzwanie-Bieg 7 Dolin


Opublikowane w śr., 20/06/2012 - 14:40

Bieszczady vs Paweł 1:1 ? relacja z Biegu Rzeźnika
Cztery lata temu o wschodzie słońca stanąłem w Komańczy na starcie Biegu Rzeźnika. Biegu tego nie ukończyłem,  byłem wściekły. Wszystkie przekleństwa jakie znam nie oddałyby mojego nastroju w tamtym czasie. Opuszczając Bieszczady przysiągłem jednak sobie, że kiedyś tam wrócę, wrócę aby wyrównać rachunki ? opowiada Paweł Banaszak, ambasador Festiwalu Biegowego.

 

Minęły cztery lata. Nadszedł czas zemsty. Znów wschód słońca, znów Komańcza, znowu Rzeźnik. Stoimy na starcie razem z Piotrem Murawskim gotowi zmierzyć się z morderczym dystansem 100 km (tak mieliśmy zamiar ?zrobić? Rzeźnika w wersji dla masochistów popularnie zwanej hardcorem). Najpierw bębny wybijają diabelski rytm, aby obudzić wszystkich, którzy na wpół senni stanęli na starcie, potem odliczanie 10, 9, 8, 7???3,2, 1 i wystrzałem ze starego sztucera organizatorzy dają znak, aby ruszać.
Pierwszy odcinek wiedzie do Przełęczy Żebrak i liczy 16,17 km,  praktycznie przez pierwszych 5-6 km wiedzie asfaltową i szutrową drogą do Duszatyna. Decydujemy, aby ten odcinek pokonać w miarę szybko ? tu można bez większych przeszkód wyprzedzać. Potem, w górach będzie to znacznie ? na wąskim, stromym i kamienistym szlaku -  utrudnione. Pierwsze podejście pod Chryszczatą nie robi na nas żadnego wrażenia ? wyciągam kijki i wspinam się za Piotrem, który jest na tyle dobrym góralem, że nie potrzebuje dodatkowej pary rąk (a może nóg?). Koniec pierwszego etapu ? Przełęcz Żebrak. Uzupełniamy w camelach zapasy wody i w trasę.

Drugi etap prowadzi do Cisnej, nie ma tu gigantycznych przewyższeń, ani też zbyt stromych podejść (a może po prostu mamy jeszcze na tyle dużo sił, że tego nie dostrzegamy). Pokonujemy kolejne szczyty, na których nawet nie ma  tabliczek z ich nazwami, pomimo, że przecież ciągle poruszamy się czerwonym szlakiem turystycznym. Wybiegamy z lasu, w dół pod nieczynnym wyciągiem i jesteśmy już w Cisnej na końcu drugiego etapu. Jest to zarazem pierwszy przepak. Generalnie nie mieliśmy na tym punkcie przygotowanych rzeczy do zmiany (buty na zmianę mamy zostawione na drugim przepaku ? zdziwienie nasze jest ogromne kiedy podchodzi do nas ktoś z obsługi i przynosi nasze buty, orgowie źle nas poinformowali i zamiast na drugim przepadku buty na zmianę wylądowały w Cisnej). Piotr i ja decydujemy nie zmieniać obuwia skoro te, które mamy aktualnie spisuje się dość dobrze. Pijemy gorącą herbatę, jemy bułkę, uzupełniamy camelbagi i w drogę.

Robi się coraz cieplej, a przed nami najdłuższy, bo liczący 24 km etap z Cisnej do Smereka.  Za Cisną wchodzimy do lasu, zaczyna się mordercze podejście pod Małe Jasło, Jasło i Fereczatą. Piotr jak zwykle idzie z przodu i nadaje tempo -  tempo, które z każdą  minutą jest mi coraz trudniej utrzymać. Na dodatek patrzę gdzie stąpam, aby nie skręcić nogi. Niestety nie dostrzegam, że na trasie na wysokości mojej głowy leży przewrócone drzewo. Walę w nie z impetem czołem ? odgłos uderzenia niesie się echem po lesie, tak mi się przynajmniej wydaje. Piotr pyta czy żyję i czy wszystko OK. Żyję, ale co to za życie chcę mu odpowiedzieć. Z gardła wydobywa się jednak krótkie ? wszystko OK, poprawiam przestawione oprawki okularów i napieramy dalej. Jest naprawdę bardzo, bardzo stromo. Podchodząc dyszę niczym Piękna Helena ? lokomotywa z Wolsztyna. Staram się jednak trzymać za Piotrem. Na prostej i tam gdzie droga prowadzi w dół (jeżeli tylko nie jest zbyt stromo lub ?korzenno-kamieniście? truchtamy. Zejście z Fereczatej to już prawie 50 km trasy, dopiero połowa biegu ? jeżeli chcemy zrobić ?hardcora? (wtedy jeszcze oboje chcieliśmy, a najważniejsze, że miałem jeszcze jak mi się wydawało na ten dystans siły). Po zejściu z Fereczatej wchodzimy na tzw. ?Drogę Mirka?, którą pokonujemy truchtem przerywanym na moją prośbę marszem. Dobiegamy do końca etapu, do Smereka. Tam trochę odpoczywamy, zmieniamy skarpety, jemy buły, tankujemy camele i w drogę.

Przed nami szczyt o nazwie ??Smerek. Stromo, stromo, stromo, a na dodatek bardzo ślisko, początek podejścia cały w błocie. Moje brooksy cascadia ślizgają się niczym na lodzie. Napieramy, ale sił z każdą minutą mi ubywa. Piotr wygląda ciągle jak młody bóg. Trzyma mocne, równe tempo. Nadaje rytm, wydaje mi się nawet czasami, że zamiata przede mną szlak, abym miał łatwiej. Piotr ciągle myśli o hardcorze, mnie coraz trudniej się napiera, na dodatek przez ciągłe nierówności, korzenie i kamienie na lewej nodze, pod dużym palcem pojawia się odcisk. Komfortowo nie jest. Zaciskam zęby, łapię mocniej kijki i?????.nic to nie daje, sił coraz mniej. Docieramy na Połoninę Wetlińską ? tutaj widać potęgę Bieszczadów, widok, dla którego warto było ponieść trudy trasy. Gdyby jeszcze tak nie wiało, jak w przysłowiowym  kieleckim. Na dodatek te kamienie, które nie wiem kto i po co ustawił ?na sztorc?. Miałem dość. Coraz więcej i częściej maszeruję zamiast biec. Z pewną dozą niepewności informuję Piotra, że z hardcora nici, nawet jeśli będziemy w Ustrzykach przed upływem 12 godzin od startu, co jest konieczne, aby wyruszyć w ten ?etap dla masochistów do kwadratu?. Mijamy Chatkę Puchatka ? to właśnie tutaj 4 lata temu skończył się dla mnie Rzeźnik. Dziś wiem, że tym razem meta będzie nasza. Teraz zbieg, a raczej zejście do Berehów Górnych.

Piotr postanawia, że tutaj tylko tankujemy camele i w drogę. Przekonuje mnie, że ?połamanie? 12 godzin jest jeszcze możliwe? Nie wierzę mu, mówię, że nie ma sensu już się spinać, gdyż i tak nici z hardcora, a w ustawowym limicie 16 godzin w Ustrzykach zameldujemy się gdybyśmy nawet ten etap mieli pełzać. Piotr nie ustępuje. Mówię mu otwarcie, że gdyby nie on był naszym kierowcą to zamordowałbym go z zimną krwią i niekłamaną satysfakcją. Piotr ? naiwnie ? myśli, że to żart. Wspinamy się na Połoninę Caryńską. Tutaj także przecudne widoki, wiatr jednak jeszcze potężniejszy niż na Wetlińskiej. Idący z naprzeciwka turyści pozdrawiają nas, biją brawo, gratulują.  Mówią, że zostało jeszcze trochę i meta. Wiem, że to prawda. Zejście z Caryńskiej, które na końcowym etapie pozwala nawet na zbieganie. ?Na oparach oparów? zbiegam za Piotrem. Wybiegamy z lasu, ktoś robi zdjęcia. Pytamy ile do mety. Pada krótkie, żołnierskie ? 300 metrów?. To uskrzydla -  wbiegamy na mostek, słyszymy brawa, za mostkiem schodki, lekko w prawo i META. Gratulujemy sobie z Piotrem. Jeszcze raz przepraszam go, że byłem kulą u nogi i przeze mnie widział Tarnicę tylko z daleka i nie ?przeleciał się? do Wołosatego, mówi, że nic się nie stało?

Piękne ?rzeźnickie? medale zawisły na naszych szyjach, gorąca grochówka i zimne piwko wylądowały w naszych żołądkach, w górze majestatycznie spoglądała na nas Tarnica. Może kiedyś?
Ukończenie Biegu Rzeźnika daje niesamowitą satysfakcję. Pojedynek Bieszczady vs Paweł 1:1.

A kolejne wyzwanie ultramaratońskie juz we wrześniu - Bieg 7 Dolin.

         

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce