"Wiedziałem, że muszę tu wrócić". Bartosz Mazerski o triumfie w Baikal Ice Marathon

 

"Wiedziałem, że muszę tu wrócić". Bartosz Mazerski o triumfie w Baikal Ice Marathon


Opublikowane w wt., 21/03/2017 - 08:40

Bartosz Mazerski ma już na koncie dwa zwycięstwa w ekstremalnych zimowych maratonach. Trzy lata temu triumfował na Antarktydzie, teraz nie miał sobie równych w Baikal Ice Marathon (czas 2:53.26). - Po złamaniu nogi rok temu czułem, że muszę wrócić na Bajkał i jeszcze raz spróbować. Nie spodziewałem się, że uda się także wygrać - mówi naszemu portalowi.


 
Dopiął pan swego. Rok temu nawet nie zdołał wystartować w Baikal Ice Marathon, a teraz go wygrał.

Bartosz Mazerski: Tak. Niestety dwa dni przed maratonem złamałem nogę. Czułem się jakby mi pękła nie tylko noga, ale i serce. Powiedziałem sobie, że muszę tu wrócić i wróciłem. W dodatku udało mi się wygrać, bijąc rekord trasy, więc jestem bardzo szczęśliwy.
 
Dlaczego akurat maraton na Bajkale?

10 lat temu w byłem Domu Sybiraka w Szymbarku na Kaszubac, gdzie obaczyłem niesamowite zdjęcia jeziora o rożnych porach roku. Zamarzyłem sobie, żeby tam pojechać. Dowiedziałem się, że tam również organizowany jest maraton. Napisałem do organizatorów, zaprosili mnie i udało się pojechać.
 
Rok temu wygrał inny Polak Piotr Hercog. Spodziewał się pan, że w tym roku to pan zdominuje ten bieg?

Nie, ale widać tak musiało być. Rok temu nie mogłem pobiec, ale zawodnikom nie zazdrościłem. Warunki były bowiem wybitnie niesprzyjające. Wiało, było dużo śniegu. O tym jak było ciężko świadczy choćby czas - 3h50'. Ja się nie boję wiatru i zimna, ale nie lubię biegać w piachu czy biegu po kostki.

Teraz jakie były warunki?

Bardzo dobre. Temperatura około minus 7 stopni Celsjusza, nie za mocny wiatr, śnieg o grubości 2-3 centymetry, momentami może z pięć. Lód był nierówny. Gospodarz, zresztą pochodzenia polskiego, Edward Radkowski, u którego mieszkaliśmy w wiosce buriackiej Bolszoje Gołoustnoje powiedział nam, że niedawno była odwilż, potem znów złapał mróz, w efekcie lód popękał i powychodziły wybrzuszenia. Trzeba było być skoncentrowanym. Źle ustawiona noga mogła doprowadzić do nieprzyjemnej kontuzji. Były też szczeliny w lodzie, trzeba było biegać po deskach, choć sędziowie sugerowali, żeby po nich przechodzić.

Wracając do noclegów. Mieszkałem w tym samym miejscu co rok temu z Darkiem Kiełbasą i Darkiem Jakubowskim. Oni mieli to szczęście, że mogli wówczas wystartować i zajęli bardzo dobre 4. i 18. miejsce. Przy okazji bardzo chciałbym ich pozdrowić.


 
I my serdecznie pozdrawiamy. Spodziewał się pan, że pobije rekord trasy?

Początkowo nastawiałem się na 3.05, ale już podczas truchtu przed przełożonymi o półtorej godziny zawodami czułem moc. Jak zacząłem pokonywać kilometry w czasie 4.10-4.15 poczułem, że może wyjść rekord trasy, gdyby mi się tak dobrze biegło do końca. Na mecie półmaratonu miałem czas 1:28. Wtedy przyspieszyłem, choć zdawałem sobie sprawę, że jeszcze druga połowa i wiele może się wydarzyć - kolki, skurcze, wiadomo. 

O rekord trasy zacząłem walczyć około 35. kilometra, będąc ciągle około minuty w tyle. Ostatnie kilometry biegłem jednak w czasie 3.50-3.45. Wtedy urwałem tę minutę z rekordu trasy. Na ostatnich siedmiu kilometrach postawiłem wszystko na jedną kartę, choć nawet nie do końca wiedziałem ile ten rekord wynosi - 2:54 czy 2:55. Najważniejsze, że się udało. Gdybym jeszcze mógł urwać 30 sekund na kilometrze, a niewykluczone, że dałbym radę, być może udałoby się zejść nawet do 2h30'.

Od 35. kilometra było widać metę, ponieważ obok niej stoi ogromny hotel. Wiedziałem, że muszę wykrzesać resztkę sił. To był spory wysiłek, także dla ducha. Czas uciekał, a trzeba przyspieszać i dawać z siebie wszystko. Lubię ten stan.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce