„Już się nie ścigam, bo nie ma dla mnie kategorii” - Kazimierz Łopatka

 

„Już się nie ścigam, bo nie ma dla mnie kategorii” - Kazimierz Łopatka


Opublikowane w pon., 25/07/2016 - 08:48

Pana Kazimierza spotykamy podczas Dobrodzieńskiej Dychy. Z uśmiechem na ustach pokonuje kolejne kilometry, zostawiając w tyle grupkę zawodników. Nic nadzwyczajnego? Zapomnieliśmy dodać, że pan Kazimierz ma 81 lat. I biega.

- Nazywam się Kazimierz Łopatka, w styczniu skończyłem 81 lat. Biegam. Sam, bo swoich koleżanek i kolegów na trasach biegowych nie spotykam, ze zrozumiałych względów. To już jest wiek, są choroby.

I chce się Panu nadal biegać?

Bieganie to nałóg, przygoda, która się nie kończy. Wpadłem w nałóg tak jak palacz, alkoholik albo narkoman. Startuję co tydzień… Bez tego nie mogę żyć. Kiedy biegam, świetnie się czuję! Stosuję się do hasła: „Najlepszy lek to bieg!”.

Jak zaczęła się ta przygoda z bieganiem? Był pan zawsze typem sportowca?

W ogóle nie uprawiałem sportu, zawsze byłem taki sportowy lewus. Choroba mnie zmusiła, żeby zrzucić kilogramy. Ale nie tabletkami, tylko sam. Z ręcznikiem na szyi, wycierałem pot i zasuwałem dalej. Udało się. Dzisiaj mam owoce. Koledzy narzekają, że ich to boli, tamto boli… A mnie nic! Z zazdrością mówią: - A bo ty biegasz… A ja całe życie miałem nadwagę, w młodości też. Źle się czułem. Dopiero po sześćdziesiątce doszedłem do wniosku, że albo coś z sobą zrobię, ale się skończę. Ważyłem ponad 100 kg, często atakowały mnie korzonki. Chciałem coś z tym zrobić, koledzy podpowiedzieli, że są różne biegi…

I tak po prostu zaczął Pan biegać?

Żeby zacząć biegać mając taką nadwagę, musiałem schudnąć. Piętnaście lat temu kupiłem rower stacjonarny Rometu. Ale ponieważ miałem taką nadwagę, po dziesięciu miesiącach go zatłukłem. Rama nie wytrzymała i pękła. Poszedłem do serwisu, bo rower był na gwarancji i wymienili mi go na nowy. To samo stało się z drugim rowerem i z trzecim… Trzy rowery w ramach gwarancji wymieniłem i napisałem do dyrektora firmy, że jeśli konstruktorzy nie uwzględnią takich jak ja, z taką nadwagą, to ja ich doprowadzę do ruiny. Przecież w instrukcji nie było mowy, że mogą pedałować tylko chudzi! Potem przyjechał do mnie mikrobus z bydgoską rejestracją i pięknym nowym rowerem. - Dyrektor nas wysłał, ma pan nowy rower i mamy nadzieję, że teraz już będzie pan zadowolony. - Wzmocnili mi ramę. I na tym rowerze schudłem 25 kg, ale jeszcze miałem 10 kg nadwagi. Wtedy zacząłem biegać.

Początki zwykle nie są łatwe, po sześćdziesiątce chyba jest jeszcze trudniej?

Pojechałem na swój pierwszy bieg do Piekar Śląskich. Patrzę, wszyscy tacy szczupli w mojej kategorii M60, ja jeszcze z brzuszkiem. Oj, dostało mi się wtedy… Bieg był na 10 km, po 5 km patrzę, przedostatniego nie widzę, za mną koniec biegu. W końcu ten facet mówi do mnie: "Panie, ma pan już dosyć? Może pan wreszcie wsiądzie?" Ja bym nawet na to poszedł, ale akurat obok na schodkach siedziały takie pijaczki z piwem i jeden z nich krzyknął: "Te, dziadek, chodź na jednego! I tak wykitujesz, i tak wykitujesz, to się napij". Jak mnie to dopadło! Pomyślałem o nie, choćbym miał ziemię gryźć, biegnę. Jak wleciałem na stadion, to myślałem, że bramka padła! A tak po prostu na mnie czekali, żeby biegł się mógł skończyć.

Dostałem wtedy nagrodę dla najstarszego zawodnika, ale pomyślałem, że to nie dla mnie. Obiecałem sobie, że za rok też wystartuję, ale zdobędę nagrodę w kategorii. I tak zrobiłem, rok później stanąłem na pudle. Bo schudłem kolejne 10 kg i dorównałem do innych. Potem przez 1,5 roku z pudła nie schodziłem. Robiłem rocznie 6-8 maratonów, byłem postrachem dla kolegów… Ale teraz już się nie ścigam, bo nie ma kategorii M80 (śmiech). Biegam dla przyjemności.

Nie boi się pan o swoje zdrowie?

Jak się przeniosłem do Piekar, musiałem zmienić lekarkę i się przebadać. Poszedłem z wynikami, a ona patrzy, kręci głową i mówi, że coś jej nie pasuje. – W pana wieku takie wyniki? To niemożliwe! Co pan robi?- dziwiła się. A ja jej na to: - Pani doktor, biegam! I nie choruję. Niech pani bierze ze mnie przykład.

Jakie dystanse Pan teraz biega?

Kiedyś biegałem nie tylko maratony, ale pozwoliłem sobie pięć razy na stówę w Zamościu, pięć razy na sztafetę z Namysłowa aż na Stanisławów na Ukrainie. W tej chwili odpuściłem długie dystanse, biegam głównie dziesiątki i piątki. No i kije! Tam, gdzie jest las, nierówne podłoże, wolę iść z kijami, żeby się nie wywrócić.

Nie kusi czasem taka myśl, że swoje już Pan wybiegał i teraz można usiąść w fotelu przed telewizorem albo z dobrą książką?

Czasem mi się to zdarza, że nie chce się wyjść z domu, ale zaraz myślę jakby to było, bieg ma się odbyć beze mnie? Nie ma mowy! Kiedyś pół roku nie biegałem, bo złapałem kontuzję ścięgna Achillesa. Ale i tak chodziłem na treningi i patrzyłem na innych. Z jaką tęsknotą patrzyłem, jak koledzy biegają… Na szczęście znów mogę biegać.

Życzymy wielu kilometrów w dobrym zdrowiu!  

Rozmawiała Katarzyna Marondel



 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce