Andrzej Radzikowski: „Najpierw zrobić swoje na asfalcie”

 

Andrzej Radzikowski: „Najpierw zrobić swoje na asfalcie”


Opublikowane w śr., 12/10/2016 - 09:59

Ze świeżo koronowanym zwycięzcą Spartathlonu, spotykamy się w Łasku na charytatywnym Franek Run. Andrzej wraz z Pawłem Szynalem, również uczestnikiem Spartathlonu, zostali ambasadorami tego biegu. Rozmawialiśmy o jego udziale w tej charytatywnej imprezie, oczywiście o Spartathlonie, a także o dalszych sportowych planach naszego mistrza.

Andrzej, ogromne gratulacje za zwycięstwo w Spartathlonie. Co Cię skłoniło, by po kilkudniowej przerwie znów pobiec, na 5 km w Łasku?

Andrzej Radzikowski (nr 1 na zdjęciu): Przede wszystkim chodziło o pomoc Frankowi (Wójcikowi, potrzebującemu środków na leczenie wrodzonej atrezji dróg żółciowych i niewydolność wątroby, szczegóły w naszej relacji poniżej – red.). Może ten dzielny chłopak też kiedyś zostanie ultramaratończykiem? Tu biegłem z przyjaciółmi, a przy okazji była to też odskocznia od biegów długich. Taki mały, przyjemny dystans w gronie przyjaciół, no i niespotykane miejsce zawodów w bazie wojskowej.

Jesteś jakoś związany z organizatorami?

Jesteśmy zaprzyjaźnieni z główną organizatorką Agatą Słysz, więc nie musiała mnie i Pawła długo prosić, żeby tu pierwszy raz wyjść pobiegać po Sparcie. Bardzo jej dziękujemy za zaproszenie.

Jak Wam się z Pawłem dziś biegło?

Zaliczyliśmy początek od tyłu (śmiech), wszyscy poszli do przodu, biegliśmy za nimi dla zabawy i dla rozruszania. No i firma Fizmed była ze mną, dzięki której mam odnowę biologiczną, dziś też mi zapewniła masaż. Pełny relaks, pyszna grochówka, cóż więcej chcieć...

Mówiłeś niedawno, że ze Spartathlonem dajesz sobie na dłużej spokój...

Jak powiedział Duńczyk do Kwinty w jednej z końcowych scen filmu Vabank II, „Nie korci cię? Mnie też...”. Tak więc zobaczymy. Na razie o tym nie myślę, odpoczywam, dochodzę z powrotem do pełnej sprawności i skupiam się na ostatnim biegu w tym roku. W grudniu wystartuję jeszcze w biegu 24-godzinnym.

Ile czasu potrzebujesz, by dojść do zdrowia po takich startach jak Spartathlon?

Tak naprawdę potrzebny mi jest jakiś miesiąc na pełne dojście do siebie. Teraz muszę się zregenerować trochę szybciej, więc częściej odwiedzam basen, odnowę biologiczną, masaże. Jem więcej owoców i warzyw, ogólnie lepiej się odżywiam...

W Spartathlonie nastawiałeś się na wysokie miejsce, a nawet – powiedzmy wprost – zwycięstwo...

To był mój trzeci start i tak, nastawiałem się na zwycięstwo. Za pierwszym razem liczyłem na łut szczęścia i się udało, bo zająłem trzecie miejsce. Drugi raz trochę przedobrzyliśmy i wyszła 18. pozycja. Teraz pomogły spokój i doświadczenie. Nie ukrywam, że nastawiałem się na zwycięstwo. Byłem dobrze przygotowany.

Miałeś jakieś chwile zwątpienia, kryzysy?

W takim biegu nie da się uniknąć większych i mniejszych kryzysów. Największy z nich miałem, kiedy podchodziłem na 212-218 km. Musiałem wejść do miasta maszerując, posiedzieć dziesięć minut, zresetować się. Wyglądało to niepokojąco, ale Dariusz (Ciećwierz – red.) dał mi ciepłego kisielu, ubrali mnie cieplej i wypchnęli na trasę. Sam też wiedziałem, że nie mogę za długo siedzieć, bo Marco (Włoch Marco Bonfiglio – red.) mnie cały czas gonił, przewaga zmalała do 3 km, a tu jeszcze 30 km do mety i nie można było odpuścić tego zwycięstwa.

Czy biorąc pod uwagę założenia i narzucone sobie tempo, to był najtrudniejszy bieg w Twoim życiu?

Nie. Tempo był jak najbardziej ustalone tak jak wcześniej zakładałem. Na tydzień przed startem już miałem całą trasę w głowie. Bardzo wolno pobiegłem pierwsze 3 kilometry, po 5:30 min. na km, żeby dogrzać mięśnie. Później spokojnie i z żelazną konsekwencją przesuwałem się do przodu bo wiedziałem, że to jest recepta na zwycięstwo.

Czyli krótko mówiąc - perfekcyjnie dopracowana taktyka, idealne wykonanie i wyszedł doskonały bieg...

Tak, uważam że dałbym sobie 5 na 5 punktów. Przede wszystkim pomogło doświadczenie. Bardzo pomógł mi Czesław Macherzyński, który rozplanował mi czasy, tabelki, wykresy i jemu też zawdzięczam zwycięstwo. Ogromnie dziękuję też Dariuszowi Ciećwierzowi, który był po raz trzeci ze mną w Sparcie i wie wszystko o tym biegu, zmęczeniu i moim organizmie.

Pojawiła się również nowa twarz, pierwsza kobieta w moim teamie, Beata Kozłowska. Kobieta ma zawsze inną, łagodniejszą rękę do serwisu i w ogóle łagodzi obyczaje. Dzięki serwisowi wszystko super wyszło. Chciałbym też podziękować Pawłowi Szynalowi, z którym razem trenujemy w LKS Olymp Błonie, jak i grupie Crazy Team, z którą również trenujemy na sali gimnastycznej i wzmacniamy się ogólnorozwojowo.

Rozumiem, że o dalekosiężnych planach następne lata jeszcze jest za wcześnie, żeby coś mówić?

Tak, biegowy rok kończę w grudniu i będzie trzeba trochę poczekać, co dalej. Jakieś plany są. W lipcu są mistrzostwa świata w Belfaście w biegu 24-godzinnym, a to moja ulubiona konkurencja. Ale co dalej, nie wiem.

W tym roku przez zawirowania organizacyjne odpuściliście z Pawłem Szynalem Bieg Rzeźnika. Teraz nastawiasz na MŚ w Belfaście. Czy to oznacza, że znów nie zobaczymy Was w Bieszczadach?

Podejrzewam, że nie. Przepraszam wszystkich górali, którzy czekali na nasz występ...

Nie przepraszaj, przecież wszyscy wiemy, że to dwie równoprawne dyscypliny. Zapytałem, bo wiem, że były duże oczekiwania w środowisku... Pewnie nie mówicie że nigdy, tylko odkładacie to na dalszą przyszłość?

Zostawiam to naprawdę na dalszą przyszłość. Asfaltowi chłopcy muszą najpierw zrobić swoje na asfalcie, a górale niech robią swoje w górach... Jak się biega na pewnym poziomie, to wszystkiego się nie nabiega. Nie da się startować co miesiąc i zawsze wygrywać, organizm trzeba szanować.

Życzymy zatem zdrowia i spełnienia wszystkich marzeń!

Dziękuję bardzo, do zobaczenia na ścieżkach biegowych!

Rozmawiał Kamil Weinberg


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce