„Świetnie”, „okropnie”... Wasz Cracovia Maraton

 

„Świetnie”, „okropnie”... Wasz Cracovia Maraton


Opublikowane w ndz., 30/04/2017 - 14:03

16. PZU Cracovia Maraton za nami. Emocjonowaliśmy się rekordową frekwencją, pogodą czy wynikami elity i biegaczy, których zwykle kojarzymy z najwyższymi lokatami. Nie zapominamy jednak, że to „amatorzy” tworzą całą atmosferę, to właśnie oni biegną często na przekór przeciwnościom, zmęczeniu – im postanowiliśmy oddać dzisiaj głos.

– No rewelacja, udało mi się dzisiaj ustanowić swój rekord życiowy. Biegło się świetnie, a koło 30. kilometra włączyłem „piątkę” i zrobiłem więcej niż nawet sam zakładałem. Na początku biegłem na 3:15, ale… wyszło jak wyszło - 3:11:51 - nie może być lepiej – śmiał się zadowolony Marcin Sieniecki. – Trasę znałem, biegłem już tutaj dwa lata temu, ale muszę powiedzieć, że, przynajmniej dla mnie, nie jest najlepsza szybkościowo, głównie przez dość ciężki podbieg pod Wawel. Ogólnie nie było tragedii, pogoda też dopisała - przez to, że było chłodno biegło się przyjemnie, chodziło po prostu o to, żeby nie stanąć, bo wtedy można było nieźle zmarznąć. Najlepsze dla mnie były ostatnie trzy kilometry. Jak już wiesz, że robisz „życiówkę” to dostajesz takiego gazu… Jak dobiegłem na metę to wtedy dopiero poczułem, że nogi mam jak z kamienia – skomentował swój finisz Sieniecki.

– Było okropnie, w sensie było deszczowo przede wszystkim, ale może dzięki temu nie trzeba było się schładzać w czasie biegu. Atmosfera była świetna i to właśnie kibice dodawali dzisiaj skrzydeł. Udało mi się pobić rekord życiowy o 8 minut. Wielka chwała i chapeau bas dla pacemakerów, którzy też dzielnie nas prowadzili. Na trasie było dużo ludzi, od tych, którzy w pewnych momentach już nie dawali rady, po tych, którzy cały czas ich wspierali i namawiali do walki, więc muszę przyznać, że atmosfera tego biegu była rewelacyjna, mimo niesprzyjającej pogody – mówił Wojtek Pytlik. – Najtrudniejsze w tym krakowskim maratonie jest to, że ma dwie pętle. Jak już się zrobi to jedno kółko i wie się, że trzeba je pokonać jeszcze raz to trochę opadają siły. Najgorzej było właśnie na drugiej pętli pod Tauron Areną, kiedy dopadła mnie ta „ściana maratońska”. Z kolei największy „flow” złapałem na 40. kilometrze, przy wbieganiu na grodzką. Tamten odcinek trasy po prostu uskrzydla, wtedy biegnie już tylko głowa, nieważne, że mięśnie się kurczą, nogi zastygają… to kibice wtedy niosą swoim dopingiem – dodał Pytlik. – Biegłem już tutaj trzeci raz i mam taką tradycję, że zawsze dedykuję komuś ten maraton. Teraz właśnie idę do depozytu, żeby wziąć telefon i zadzwonić do cioci, której zadedykowałem ten.

– Jestem debiutantem i nie wiedziałem tak naprawdę, co mnie dzisiaj czeka. Na początku przez ten deszcz było strasznie zimno, ale wbrew pozorom to było dobre, bo po prostu nie było gorąco i nie musiałem co chwilę pić. Trasa bardzo mi się podobała i uważam, że była świetnie przygotowana. Oczywiście zdarzały się niewielkie kałuże, w które się wdepnęło, ale to nie stanowiło żadnego problemu – opowiadał nam Zbigniew Lutyński. – Myślę że dałem z siebie wszystko i przede wszystkim biegłem z uśmiechem. Bardzo dużo dawał również doping, zwłaszcza jak zdarzały się kryzysy, to jak słyszałem wspierających ludzi po bokach trasy, śpiewy, albo jakieś śmieszne napisy, to naprawdę dodawało to siły i przechodziło całe zmęczenie – powiedział Lutyński, który jako jeden z wielu docenił wsparcie krakowskich kibiców.

– Jeśli chodzi o trasę to mniej więcej wiedziałem czego się spodziewać, bo bądź co bądź Kraków jest dosyć płaski, chociaż podbieg spod Tauron Areny, kiedy wracaliśmy w stronę miasta trochę siedział mi w głowie. Nie był stromy, ale chwilę się ciągnął. Najlepiej biegło mi się jednak wzdłuż Wisły. Nie było już tych samochodów i był taki „klimacik”. Mimo wszystko udało się wybiegać to, co sobie założyłem nawet z nawiązką – chciałem przebiec w 4 godziny, a zrobiłem 3:25 – cieszył się Zbigniew Lutyński.

– O dziwo w czasie biegu nie miałam żadnych kryzysów. Wiadomo, szybciej przebiegłam pierwszą pętlę, drugą już trochę wolniej, ponieważ nogi się coraz bardziej męczyły, ale ogólnie bardzo dobrze się biegło. Nawet dobrze, że ten deszcz padał, ponieważ przy słońcu byłoby dużo ciężej – mówiła nam tuż po przekroczeniu mety Dorota Zarona. – Niestety nie udało się dzisiaj zrobić życiówki, ale mówi się trudno. Będą jeszcze do tego okazje – dodała na koniec biegaczka.

– Pierwsze wrażenia? Super! Zrobiona Korona [Maratonów Polskich – przyp. red.], zrobiona życiówka, nie mogło być lepiej. Jestem mega szczęśliwa – mówiła nam ucieszona Paulina Grumbianin, która maraton przebiegła w… koronie zrobionej z baloników. – To od mojego mężczyzny z okazji tego, że zrobiłam Koronę Maratonów Polskich – wyjaśniał biegaczka. – Dzisiaj biegło mi się wyśmienicie, kibice byli rewelacyjni, a deszcz w ogóle mi nie przeszkadzał.

– To był mój drugi maraton i zrobiłem dokładnie to co chciałem. O 15 minut poprawiłem swój czas z maratonu w Dębnie i jestem bardzo zadowolony. Co prawda zacząłem dużo szybciej niż planowałem, więc do 21. kilometra myślałem, że wynik będzie jeszcze lepszy, ale widocznie tak miało być – opowiadał nam Dariusz Kowal z Olkusza. – W Krakowie biegałem już przy okazji innych biegów, więc mniej więcej wiedziałem czego można się spodziewać po tych ulicach, więc nie było to dla mnie żadną niespodzianką. Podoba mi się to, jak wygląda tutaj organizacja, piękna trasa.

Wszyscy biegacze zwracali uwagę na niesamowitą pomoc kibiców na trasie - głośne okrzyki zagrzewające do biegu, rozgrzewająca muzyka i po prostu uśmiechy na twarzach sprawiły, że do Krakowa z pewnością wróci każdy, kto miał okazję przebiec dzisiaj 42 kilometry i 195 metrów jego ulicami.

JP


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce