Zdroje Piwniczna Bieg 7 Dolin 34 km - "rodzinny bieg górski"

 

Zdroje Piwniczna Bieg 7 Dolin 34 km - "rodzinny bieg górski"


Opublikowane w wt., 12/09/2017 - 11:03

Nie wiem kiedy zrodził się pomysł wspólnego startu w B7D na dystansie 34 km. Chyba na miesiąc przed festiwalem kiedy moja żona Aneta zaczęła mieć wątpliwości co do startu na 34 km. Zeszłoroczny Runek to teraz bułka z masłem. Ale podwojenie dystansu może budzić emocję dla początkujących biegaczy górskich.

Pierwotnie miałem wystartować w Biegu 7 Dolin 100 km, ale w głowie zrodził się pomysł wspólnego startu razem z naszą córką Stellą. Mam za sobą dziesiątki, pół maratony i lokalne biegi terenowe po dolinkach pod Krakowskiej Jury, warto było spróbować czegoś innego.

Projekt może szalony, a może romantyczny. Ale takie podejście już mamy. Kochamy bieganie. Pewnie miał bym wątpliwości sam gdybym nie znał dobrze trasy. W zeszłym roku pamiętam swój start, setkę. kiedy dostałem telefon na Wierchomli że start Runka dopiero o 16:00. A ja tuż po 14 melduje się w Szczawniku. Czekałem 2 godziny, by wspólnie wystartować i finiszować na krynickim deptaku. Też szalony pomysł? Nie mniej niż tegoroczny. A było tak:

Do Piwnicznej nad Popradem przyjeżdżamy koło 11:00. Godzina do startu. Wiele osób rozgrzewa się na promenadzie tuż przy Popradzie. A my ze Stellą musimy zjeść drugie śniadanie. Start został zaplanowany przez organizatorów tuż przed południem. Pogoda wymarzona, choć może trochę za ciepło jak na południe. Na szczęście nie będzie padać. Mogło by to nam pokrzyżować plany ale byliśmy przygotowani sprzętowo na taką ewentualność.

O 11:50 ruszamy w pierwszej serii (start falowy). Zaraz za mostem nad Popradem, już przy pierwszym podejściu, stygną zapały. Jest ostro pod górę, asfaltowo. Tu się bardzo dobrze jedzie. Po dwóch km droga przechodzi w szuter i jakże ulubione przez biegaczy płyty betonowe. Dopingują nas i pytają, czy my tak będziemy do końca. Takie jest założenie.

Po dwóch kilometrach ostry zbieg do Łomnicy-Zdrój. I dalej się zaczyna drugie ostre podejście gdzie zaczynają się problemy z prowadzeniem wózka. Droga mocno nieregularna pełna błota po zeszło tygodniowych deszczach. Ale dajemy radę. Przecież to dopiero początek. Po pierwszym podejściu już droga szutrowa szlakiem czerwonym. Na łące przy kapliczce kibice z lokalnej szkoły mocno nas dopingują. Skąd oni się wzięli w szczerych polach. Tu naprawdę dobrze się biegnie i jedzie wózkiem. Ale jest bardzo ciepło. Zbawieniem jest chłodny wiatr.

Dalej lekki zbieg i podejście. Ile można jechać w wózku. Trzeba trochę pochodzić i przynajmniej parę szczytów B7D zdobyć bez pomocy taty. Pierwsze kroki w biegach górskich.

Bardzo przyjemny odcinek leśny tuż przed szczytem.

Na 7. kilometrze mamy już z górki jeszcze 4 km i pierwszy punkt postojowy pod Wierchomlą. Droga bardzo nieregularna a po drodze trzeba załatwić potrzeby. „Tato siku”. Aneta zbiega w dół.

A my w krzaczki w polach. Niestety czasowo trzeba brać pod uwagę. Tutaj trochę zabawiliśmy bo jeszcze były inne potrzeby. Pakowanie do wózka, zabezpieczenie szelkami i poręczą i ruszamy dalej.

Już jesteśmy na dole. Przed nami 2-kilometrowy odcinek asfaltowy. Jakże można rozwinąć skrzydła. Mam wrażenie że lekko unosimy się nad drogą. Musimy odrobić straty i dogonić uciekiniera rodziny. Anetę łapiemy tuż na ostatniej prostej do Wierchomli.

Jaka radość z pierwszego dużego postoju. Stella nie mam ochoty na pyszne ziemniaki. Zajada się pomarańczami. Na tym przepadku uzupełniamy płyny. Jakże ten pierwszy 11 km odcinek wyssał z nasz płynny. Jeszcze łyk gorącej herbaty która świetnie gasi pragnienie i ruszamy na przekleństwo chyba wszystkich biegaczy B7D nie zależnie od dystansu.

Przed nami Wierchomla. Początek to około 1 km asfaltem i dalej się zaczyna. Ostre podejście kamieniami z błotem gdzie wózek nie chce ruszyć. Stella wyskakuje z wózka i pierwszą część Wierchomli pokonuje z uśmiechem na ustach w odróżnieniu od otaczających nas biegaczy.

Emocję u małej Stelli wzbudzają także pasące się baranki na łące. Drugą część od wyciągu talerzykowego pokonujemy już w wózku. Tu czuję już zmęczenie ale chyba nie kryzys. Jednak przypomniało mi się podejście na Ciemniak na Grani Tatr. Jakieś 300 metrów do szczytu gdzie widać już górną stację kolejki Stella zaczyna śpiewać „Panie zmiłuj się nad nami…”. Wybucham śmiechem razem z Anetą. Ile jedno słowo może zmienić w takich zmaganiach.

W wyśmienitych humorach docieramy na szczyt. Tam jeszcze około 2 km sciżkami szytu i ostry zbieg w dół. Miejscami bardzo ostro a wielu Biegaczy przechodzi do marszu. Czekamy na dole na Anetę gdzie to zejście daje jej popalić.

Do Szczawnika wbiegamy razem. Wiwatujący biegacze nagradzają nas gromkimi brawami. Jesteśmy na „połówce”. Jeszcze tylko 17 km jakże fajną i przyjemną i trasą. Droga szutrowa z lekkim podejściem. Tu widać co robi z biegaczami Wierchomla niezależnie od dystansu. Pomimo łatwej trasy wielu biegaczy przechodzi do marszu łapiąc oddech przed szczytem Runka.

Doping kibiców i uznanie ze Szczawnika niesie nas niemal do samej Bacówki na 22. kilometra. A tam znowu pomarańcze. Chyba już wszyscy w trójkę jesteśmy trochę zmęczeni.

Pierwsze podejście na Runek Stella pokonuje razem z Anetą. Dalej już łąki i pola które pomykamy wózkiem. Jeszcze prawie 4-kilometrowe podejście. Robi się już chłodno. Stella zasypia w wózku osiągając Runek. Sama świadomość że już tak niewiele niesie nas z góry.

Ten odcinek ze szczytu Runka do prawie samej Krynicy jest bardzo przyjemny. Stella budzi się na 2 km przed metą ze stwierdzeniem „Co my tu właściwie robimy?” To też nas rozbawia prawie do łez. Dobiegający odgłos dopingu kibiców na deptaku niesie nas. Jeszcze ostanie trudne techniczne zejście do deptaka i ostania Prosta 300 metrów na deptaku. Jakże to fantastyczne uczucie spełnienia. Nasze zmagania kończymy z czasem 6:32:37.

Ktoś może powiedzieć że szalony pomysł ale nie dla ludzi dla którzy kochają bieganie. Ludzie w życiu stawiają sobie różne cele. Ważne aby sprawiały im satysfakcję i uczucie spełnienia. Ale przede wszystkim aby były realne. Przyszły roku może romantyczne 64 km…zobaczymy, ale chyba już bez trzyletniej Stelii, która już będzie większa i zapewne cięższa…. Chociaż nie wiadomo co nam do głowy przyjdzie. Obecność na Festiwalu Biegowym obowiązkowa!

PS. Dopełnieniem całych zmagań dla małej Stelli był jeszcze bieg deptaka na 300m w niedzielny poranek i spotkanie z Rysiem Berdysiem.

Paweł Stach, Ambasador Festiwalu Biegów

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce