Ultramałżeństwo z misją ma kolejny cel. „Promyk nadziei”

 

Ultramałżeństwo z misją ma kolejny cel. „Promyk nadziei”


Opublikowane w wt., 22/05/2018 - 10:53

Dla Agnieszki i Marka bieganie stało się życiową pasją, sposobem na zaspokojenie własnych ambicji oraz drogą do pomagania potrzebującym.

W sierpniu tego roku Państwo Pamuła zamierzają przebiec szlak Camino de Santiago – Drogę Św. Jakuba. W ciągu 10 dni chcą dotrzeć do do katedry w Santiago de Compostela w Galicji w północno-zachodniej Hiszpanii. Do pokonania mają 800 km. – Jeśli im się to uda, najprawdopodobniej będą pierwszą parą, która tego dokona – ekscytuje się Ewelina Kacpura, siostra Agnieszki, która „należy do tych, co nie mogą się nadziwić, że ludzie biegają takie dystanse i to z własnej woli”. Dzięki Pani Ewelinie udało nam się dotrzeć do Agnieszki i Marka.

Do Hiszpanii Agnieszka i Marek pobiegną w szczytnym celu - dla swojego dobrego kolegi, który po wypadku na motorze doznał urazu kręgosłupa i porusza się na wózku. – Jest szansa na rehabilitację, może nawet na całkowity powrót do zdrowia, lecz zwyczajnie na nią nie stać – podkreśla biegowe małżeństwo.

Oboje czasowo mieszkają w Irlandii, trenując przez większą część roku w deszczu i na wietrze. Brak słońca rekompensują sobie potem wyjazdami w ciepłe kraje, gdzie startują w górskich ultramaratonach.

Zaczęło się.... bardzo zwyczajnie. 10 lat temu polecieli szukać szczęścia i stabilizacji zawodowej do Irlandii. Tak się jakoś złożyło, że akurat tam się im poukładało, po kilku latach ciężkiej pracy w holenderskich fabrykach. W Holandii nie było łatwo, a każdy wieczór kończył się pochłanianiem zbyt kalorycznego jedzenia w ogromnych ilościach; w ciągu dnia nie było czasu na jedzenie. Efekt był łatwy do przewidzenia. Dodatkowe kilogramy przybywały i przeszkadzały coraz bardziej. Plan był prosty: znaleźć pracę, mieszkanie i wziąć się za siebie.

Agnieszka zaczęła truchtać na bieżni w siłowni, podczas gdy Marek wyciskał ciężary i „robił rzeźbę”. Po jakimś czasie siłownia się znudziła i zaczęło się truchtanie na dworze. Wydzielające się endorfiny wciągały coraz głębiej, tym bardziej, że sylwetka zdecydowanie się poprawiała. Przeglądając biegowy internet Agnieszka natknęła się na polską grupę biegaczy. Umówiła się na wspólny start w 10-kilometrowym biegu. – Fajna atmosfera, nowe wyzwanie, no i... złapałam bakcyla – wspomina tamtą imprezę.

Dość szybko odkryła, że jej mocną stroną jest wytrzymałość, a szybkość niekoniecznie ją kręci. W naturalny sposób wkręciła się w świat ultra biegania. Często mówi, że ultramaratony dla niej zaczynają się od 100 km, chociaż startowała też na krótszych dystansach. Do największych sukcesów zalicza Bieg 7 Szczytów 240 km, który ukończyła jako jedyna kobieta w swojej kategorii wiekowej (2016 rok), Cyprus Ultra 217 km – 2017, trzecia kobieta w historii biegu, która go ukończyła (co roku większość zawodników nie wytrzymuje temperatury i niestety odpada) oraz Connemara ultra 160 km, gdzie była druga wśród kobiet (również 2017 rok).

Marka bieganie zaczęło się w 2012 roku. Z siłownią pożegnał się rok wcześniej z powodu pracy, która nie pozwalała na regularne treningi i stałe pory posiłków i odpoczynku, co w tym sporcie jest najważniejsze. Pewnego pięknego dnia postanowił wybrać się do parku na krótkie „bieganko” z Agnieszką, która zaczynała lekkie rozbiegi po dwumiesięcznej przerwie.

– Zrobiłem 3 km i stwierdziłem, że to całkiem niezłe wyzwanie. I może mógłbym pobiec więcej, dalej... Stopniowo zwiększałem kilometraż, aż w 2013 zrobiłem swój pierwszy maraton – wywołuje z pamięci kolejne etapy biegowej przygody.

Do ultra „zmusiła” go Agnieszka, jak sam się śmieje. Dostała się na bieg Rzeźnika (2014) i stwierdziła: – Nie mam partnera, biegniesz ze mną.

– No i co zrobić...jak baba się uprze to nie na wyjścia! – śmieje się Marek.

Pobiegli razem. Wyszło tak dobrze, że biegi górskie wciągnęły Marka dokumentnie. Dziś oboje wolą pobiegać w górkach niż na drodze. 4 godziny na asfalcie męczy bardziej niż 10 godzin w górkach – przekonują.

Marek poszedł dalej i rozwinął się w stronę triathlonu. W 2017 roku ukończył Ironmana na pełnym dystansie i uważa to za swój największy dotychczasowy sukces. Jeszcze parę lat temu nawet mu się nie śniło, że będzie robić takie rzeczy.

Pogoda irlandzka często jest mało zachęcająca do wyjścia na trening. Ale mając przed sobą konkretny cel, utrudnienia schodzą na drugi plan. – Trzeba zacisnąć zęby i robić swoje – podkreślają. Dlatego zawsze już pod koniec roku, gdy następuje lekkie roztrenowanie i wyluzowanie przedświąteczne, oboje rozpisują swoje bieganie na kolejne 12 miesięcy. – Tak by zawsze mieć powód, by jednak wyjść nawet podczas sztormowej pogody, by czasem nie dospać i pójść na nocny bieg, by przetrwać do lata, do kolejnego wyzwania. – To właśnie motywuje ich najbardziej: by stawiać sobie coraz ambitniejsze cele, pokonywać własne granice i odkrywać nowe miejsca – podkreśla Ewelina Kacpura.

Pomysł przebiegnięcia Camino de Santiago pojawił się kilka lat temu. – Parę osób już się tego podejmowało, lecz te które przebiegły całość miały zazwyczaj dodatkowe wsparcie od towarzyszących im osób. Jeśli ktoś już wcześniej przebiegł całą trasę niosąc ze sobą wszystkie rzeczy, to zwyczajnie nie mogłam się takiej informacji doszukać – wskazuje Agnieszka.

Self supported race – bez wsparcia z zewnątrz. Przez pełne 10 dni. Właśnie tak Marek i Agnieszka chcą zrealizować swój plan. Po drodze oczywiście zaplanowany jest czas i miejsca postoju na sen i jedzenie. Bo rekordy nie są tu najważniejsze. – Jeśli by się okazało, że ktoś przebiegł szybciej Drogą Św. Jakuba niż nasze 10 dni, to nie zmieni to nic w naszych planach – mówią ultramałżonkowie.

– To wyzwanie i przygoda. Coś, co można przeżyć tylko raz w życiu! – podkreślają.

Równie ważne jest to, że od początku chcieli komuś pomóc przy okazji tego wyzwania.

– W ubiegłym roku za pośrednictwem biegowego znajomego, poznaliśmy Mirosława Hetmańskiego. Mirek jest w wieku Marka (38 lat) i parę lat temu uległ wypadkowi na motorze. Jego świat się zawalił. Znajomi odeszli, no bo po co im taki kolega, z którym nie można poszaleć. Pojawiła się depresja i zamknięcie w czterech ścianach. Zabrało mu wiele czasu, by się pozbierać psychicznie. Ale się pozbierał – wspominają Agnieszka i Mirek.

Pan Mirosław miał zapewnioną rehabilitację, ale tylko do czasu, gdy skończyły się pieniądze (miesięczny koszt to około 2 tys. zł). Później ćwiczył sam, w domu, tyle ile mógł. Chciałby wrócić do centrum rehabilitacyjnego, gdzie mógłby skorzystać ze specjalnego szkieletu, który przyspiesza i wzmacnia efekty rehabilitacji, ale potrzeba pieniędzy. I w tym nasza biegająca para chce mu pomóc.

Na swoim profilu facebook „Biegiem przez Camino”, Agnieszka i Marek zamieścili link do fundacji, która objęła Mirka opieką i która zbiera pieniądze na jego rzecz (strona Fundacji: www.dzieciom.pl/podopieczni). Sam profil poświęcony jest przygotowaniom małżeństwa do tego projektu.

– Jeśli chcecie wesprzeć nasz projekt, możecie zwyczajnie dzielić się nim z innymi. To nic nie kosztuje, a pomaga dotrzeć do większej liczby ludzi. Możecie też pójść krok dalej, o co bardzo prosimy, i wpłacić choć małą kwotę na konto fundacji. Każda wpłata to kolejny promyk nadziei dla Mirka. A dobro zawsze znajdzie drogę, by wrócić – podkreślają Agnieszka i Marek Pamuła.

Małżeństwu Pamułów życzymy wytrwałości i wytrzymałości na trasie do Santiago de Compostella. Przyłączamy się do prośby o wsparcie rehabilitacji Mirosława Hetmańskiego.

red.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce