Ultra Trail Hungary Ambasadora: "Jest gdzie się zmęczyć"

 

Ultra Trail Hungary Ambasadora: "Jest gdzie się zmęczyć"


Opublikowane w pt., 20/05/2016 - 15:57

Po ubiegłorocznej porażce jechałem na Węgry z duszą na ramieniu. Moje obawy nie wynikały z braku przygotowań, bo te jak na warunki warszawskie wykonałem dość solidnie. Tutaj wielkie podziękowania z mojej strony dla przyjaciół z "grupy moczydłowskiej" i ekipy "biegamy po schodach", bez tych treningów wyprawa do Szentendre nie miała by sensu. 

Relacja Zbigniew Mamla, Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy

Bałem się że Salomon Ultra Trail Hungary znowu zaskoczy mnie błotnistą mazią i złym oznakowaniem trasy. Do tego wydłużona o 4 kilometry trasa (dołożona jedna parszywa górka) nie pozwalała mi jechać tam w jakimś hura optymistycznym nastroju. Wiedziałem jedno - idę na wojnę z tą bestią i łatwo się nie poddam.

Na miejscu moje obawy okazały się jak najbardziej uzasadnione. Od piątku co rusz nad górami Pilis przechodziły ulewy i burze zamieniając szlaki w rwące potoki i papkę mocno wciągającego błota. Do walki w takich warunkach o północy z 14 na 15 maja stanęło na starcie 115 kilometrowej trasy ok. 160 osób, w tym 18 biegaczy z Polski.

Problem z oznakowaniem trasy

Od początku biegłem w środku stawki pilnując komfortowego tempa i oznaczeń szlaku. Niestety i tym razem organizatorzy nie przypilnowali do końca tego tematu i w wielu miejscach oznaczenie pozostawiało sporo do życzenia. Gubiło się naprawdę dużo osób, co utwierdza mnie w przekonaniu, że marudzenie na ten temat nie jest tylko moim wymysłem i bezpodstawnym czepianiem się ekipy SUTH.

Do świtu starałem się biec maksymalnie skoncentrowany, tak by nie popełnić najmniejszego błędu, który kosztowałby mnie utratę cennego czasu. Przy takiej ilości błota na trasie było to naprawdę ważne. Gdzieś w okolicy 3 punktu żywieniowego (44,5km Pilismarot) zaczęło padać i zrobiło się naprawdę chłodno, na szczęście na tym punkcie serwowana była ciepła zupa pomidorowa, która nieźle stawiała na nogi.

Bojąc się wychłodzenia wraz z Markiem Zakrzewskim szybko wyszliśmy z punktu, by dalej walczyć z błotem i dystansem. Na szczęście po kilkunastu minutach przestaje padać deszcz. Niestety zaraz pojawił się kolejny problem. To trasa, biegnąc przez miejsce w którym zupełnie nie ma oznaczeń. Zacząłem stresować się coraz bardziej. Na szczęście biegnący w tym momencie ze mną Leszek Pławecki sprawdzał co jakiś czas wgranego tracka i uspakaj: "jesteśmy na dobrej drodze". Przyznać trzeba jednak, że to trochę to żenujące - takich "pustych miejsc" nie powinno być na trasie. Nie każdy dysponuje odpowiednim sprzętem nawigującym...

Przed nami była jeszcze jedna górka po zbiegnięciu z której docieramy do Domos (55km). W tym miejscu skończyło się bieganie, a zaczęło mozolne wspinanie na przeklinany przez wszystkich Predikaloszek. Dystans 2,5 km (z przewyższeniem ok. 500m) zrobiłem w 44 minuty! Na górze ponoć były ładne widoki, nie wiem nie zarejestrowałem tego. Zbiegam w dół do kolejnego punktu, tym razem z mocną zawodniczką ze Słowacji Marią Funakovą. Trochę rozmawiamy i w tym naszym pędzie gubimy szlak. Jestem wściekły, Maria chyba też (wcześniej mówiła mi, że już na błądzeniu dorzuciła prawie 8 km do dystansu). Wracamy wspinając się pod górkę. Na szczęście po 400 metrach wracamy na szlak. Przede mną widzę Marka. No cóż straciłem na tej pomyłce ok. 15 minut.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce