Sudecka Żyleta: Ultra (nie) na luzie [ZDJĘCIA]

 

Sudecka Żyleta: Ultra (nie) na luzie [ZDJĘCIA]


Opublikowane w pon., 19/02/2018 - 21:20

Maratony piesze, górskie wyrypy, przemarsze i inne formy długodystansowej turystyki pieszej to coś, na co wielu biegaczy patrzy z góry. Bo przecież my biegamy ultra, mamy na koncie Bieg Rzeźnika, Siedem Dolin czy ŁUT. Nie dla nas spacery po górach, zwłaszcza „tylko” Sudetach. Tymczasem organizatorzy Sudeckiej Żylety mówią, że właśnie takiemu postrzeganiu Sudetów chcieli się przeciwstawić, układając trasę, która „skopie tyłek” każdemu. Udało im się. Stworzyli najtrudniejszy pieszy maraton w kraju, którego popularność zaskoczyła wszystkich. W tym roku zapisy trwały 2,5 minuty a pula dodatkowych miejsc w dogrywce rozeszła się w kilkanaście sekund. 

O to, co jest wyjątkowego w tej imprezie pytamy Jakuba, jedną z dwóch osób, które ukończyły wszystkie cztery edycje Żylety. – Przede wszystkim przewyższenia, strome podejścia i zejścia, ich trudność. To odróżnia ten maraton od innych. Na co dzień biegam i chodzę i po górach. Startuję w różnych imprezach, ale Żyleta jest zdecydowanie najtrudniejsza. W tym roku najtrudniejsze były podejścia, rok temu w edycji zimowej zejścia. Poszło mi w miarę dobrze, kolega nadawał tempo i się go trzymałem. Byłem przygotowany na szybkie przejście. Spieszę się do żony, która będzie rodzić za jakieś dwa tygodnie. Chcę do niej szybko wrócić, ale na Żylecie musiałem być. 

47 km po górach, których wysokość nigdzie nie przekracza 1000 m n.p.m. to tylko pozornie bułka z masłem. Duże przewyższenia to cecha charakterystyczna Gór Wałbrzyskich, Sowich i Suchych, w których zaplanowano trasę tegorocznej czwartej edycji imprezy. Bo każdą z nich cechuje nowa, zaskakująca trasa. Co druga przypada zimą. 

Bazę imprezy ulokowano w Głuszycy. Biuro zawodów wydawało pakiety od świtu, ale mimo usilnych próśb organizatorów, większość i tak przyjechała na ostatnią chwilę, tworząc olbrzymią kolejkę i opóźniając start o pół godziny. Nie było jednak innego wyjścia: każdy musi podpisać oświadczenie o braku przeciwwskazań do startu i potwierdzić dane. Zarówno tutaj, jak i w każdym punkcie kontrolnym. Uczestnicy mają numery startowe, ale bez chipów, więc to jedyna forma kontrolowania ruchu na trasie. 

Wśród uczestników imprezy wyraźnie widać kilka typów. Są górscy wędrowcy z pełnym osprzętem, butami nad kostkę, rakami uwiązanymi do dużych turystycznych plecaków wypchanych prowiantem i kijkami trekkingowymi. Ale nie brakuje też ludzi w legginsach i butach do biegania. W tłumie migają czapki i chusty z logo Biegu Rzeźnika, Łemkowyny Ultra Trail i Runmageddonu. W połowie trasy spod jednej z nich słyszę: - Zrobiłem Łemko, ale tam było łatwiej niż tutaj… 

Początek trasy prowadzi przez Głuszycę, trochę polami, trochę asfaltem. Można pobiec, pomaszerować z kijami albo po prostu przejść i porozmawiać z innymi. Śniegu jest niewiele, oblodzeń jeszcze mniej… Kilometry mijają szybko. Pierwsze podejście, odrobinę stromo, ale nadal przyjemnie. Wyprzedzamy kilkanaście osób. Dwoje biegaczy spotkanych po drodze słysząc, że planujemy dotrzeć do mety przed zmierzchem, tylko się uśmiecha. 

Zabawa zaczyna się przy podejściu na Borową. Trasa wydaje piąć się w niebo i nie mieć końca, pod sypkim śniegiem ukrywa się goły lód. Miejscami trudno znaleźć zaczepienie nawet dla kolców na butach. Ci, którzy idą bez kijków muszą pomagać sobie rękami. Na górze słyszymy, że to dopiero rozgrzewka… Ślisko jest tez na Rogowcu, gdzie po krótkiej wspinaczce możemy zobaczyć ruiny zamku i zaraz potem zjechać stromo w dół, utrzymując pion tylko dzięki rosnącym obok drzewom. Prawdziwa walka o przetrwanie rozpoczyna się jednak na podejściu z Andrzejówki na Waligórę. Tuż przed nim straszy wielka czaszka – ostrzeżenie organizatorów. Nie jest ani trochę przesadzone. Trasa jest tak stroma, że trudno na niej ustać w pionie. Niemal w całości pokrywa ją lód. Grupa ludzi czołgająca się pod górę na czworakach wygląda całkiem zabawnie z dołu… dopóki się do niej nie dołączy. Ludzie wiszą uwieszeni drzew, wtuleni w choinki, zaczepieni grotami kijów niczym czekanami o podłoże. Jedni klną, inni się śmieją, ale nikt nie odpuszcza. W końcu to Żyleta. 

Po Waligórze czeka nas jeszcze długie i wymagające podejście na czeski Szpiczak. Po nim ma być z górki aż do mety. Prawie jest… jeśli nie liczyć tych kilku stromych podejść po drodze. Zaczynamy rozumieć uśmiechy organizatorów i słowa innych biegaczy na trasie. Żyleta to prawdziwe wyzwanie, wisienka na torcie pieszych maratonów w tym kraju. Co roku nie kończy jej jakieś kilkanaście procent uczestników a większość dociera do mety tylko dlatego, że organizatorzy czekają na wszystkich, nawet do piątej rano. Najbardziej zdesperowani spędzają na trasie nawet ponad 20 godzin! 

- Dwa lata temu wpadliśmy na pomysł, żeby pokazać ludziom z całej Polski, że to nieprawda, że w Sudetach nie można się zmęczyć. Że w górach, które nie przekraczają 1000 metrów można dostać po tyłku. Udało nam się to – mówi Damian Zimnicki, jeden z organizatorów Żylety. – To maraton pieszy, ale kto chce, ten biegnie. My nie zabraniamy. Przychodzą tutaj ludzie zaprawieni w bojach, raczej nie ma tutaj przypadkowych osób. To jednak 47 km w zimowych warunkach po górach i ponad 2000 m przewyższenia. Co roku mamy jakieś 50 rezygnacji. W zeszłym roku ostatnich uczestników witaliśmy na mecie o 5 rano. 

Organizatorzy czekają na wszystkich. Śledzą sytuację na trasie, na punktach kontrolnych skrupulatnie odnotowują kto już się pojawił. Mimo symbolicznej opłaty startowej (30 zł za ultramaraton po górach!) z organizacją radzą sobie świetnie. Dla uczestników mają pakiety startowe i numery, gorącą herbatę i żurek w bufecie na trasie, ciastka i przekąski w punktach kontrolnych a na mecie dyplomy i medale. Trasa jest oznakowana, mapy z pakietu precyzyjne i czytelne. Impreza w gościńcu na mecie trwa do rana. Nic, tylko zapisać w kalendarzu datę kolejnej Sudeckiej Żylety i… liczyć na refleks w trakcie zapisów. Te z pewnością potrwają rekordowo krótko. Piąta odsłona imprezy została zapowiedziana na ostatni weekend sierpnia. 

KM


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce