„Meksykanin” Mateusz Górowski i jego podium w Paklenica Trail 2018 [ZDJĘCIA]

 

„Meksykanin” Mateusz Górowski i jego podium w Paklenica Trail 2018 [ZDJĘCIA]


Opublikowane w śr., 23/05/2018 - 13:23

Mateusz Górowski: Saucony Paklenica Trail to zawody rozgrywane w chorwackich górach Velebit. A dokładniej w ich części jaką jest Narodowy Park Paklenica. Do wyboru trzy trasy: blue – 14 km, green - 25 km i red - 38 km.

Zdecydowaliśmy się na te zawody po opowieściach Iwony z zeszłego roku (biegła trasę red i zajęła 2 miejsce) o pięknym, wymagającym terenie i możliwość wspinania w okolicy. W sumie długo nie mogłem się namyślić czy biec, czy tylko towarzyszyć Iwonie która miała startować na 38 km. Ostatecznie zdecydowałem się na start na średnim dystansie – 25 km i 1100 m przewyższenia.

Przyjechaliśmy tydzień przed zawodami i spędziliśmy go głównie na wspinaniu na okoliczne skały i ściany, jakoś nie wyszło bieganie - za dużo było do zrobienia w górach! Niestety Iwona się pochorowała i nie mogła wystartować, ale za to wspomagała mnie na trasie dopingując i czekając na mecie - dało mi to porządnego kopa energii!

O godzinie 9.00 wszystkie trzy dystanse wystartowały centrum Starigradu (gdzie również jest meta zawodów). Najpierw biegnie się asfaltem przez jakieś 1,5 km do wejścia do Parku Narodowego Paklenica. Tutaj krótka trasa 14 km biegnie dalej dnem wąwozu Wielkiej Paklenicy, a trasy 25 km i 38 km skręcają żeby przez następne 3 km biec szutrowymi i częściowo asfaltowymi drogami u podnóża masywu do pierwszego punktu kontrolnego. Ten odcinek biegliśmy równo z Miha Skulj i Stephaneem Tassani. Na punktach kontrolnych trzeba było odbić kartę kontrolną za pomocą perforatora (jak na biegach na orientację).

W tym momencie zaczęła się zabawa - przed nami było jakieś 600 metrów w górę na 4 km podejścia. Niby nie dużo ale kamienisty i mocno nierówny teren powodował że ciężko było podbiegać. Niestety brak wybiegania dał się we znaki i szybko pierwsza dwójka zaczęła mi odchodzić, a czwarty zawodnik niepokojąco szybko zmniejszał odległość między nami - przez ostatni kilometr podejścia deptał mi praktycznie po piętach. Na szczęście na górze był lekki zbieg krętą ścieżką po kamieniach i udało mi się oderwać.

Na jakimś 10. kilometrze był kolejny punkt oraz rozejście tras. Szybkie picie, odbicie karty i trzeba było lecieć dalej. Droga powoli się wznosiła żeby dotrzeć do najwyżej położonego punktu na trasie - Malej Mocili (760 m n.p.m.). Stąd czekał 2 kilometrowy zbieg do schroniska i ostatniego punktu żywieniowego na trasie.

Po drodze na jednym z wypłaszczeń postawiłem z bliska przyjrzeć się skałom pod nogami i zaliczyłem piękną wywrotkę na szczupaka, na szczęście nic poważnego się nie stało więc mogłem kontynuować wyścig. Punkt żywieniowy był zlokalizowany przed mostkiem przy schronisku Paklenica, tutaj był luksus - izotonik, owoce, słone przekąski. Nie wiedząc ile za mną jest kolejny zawodnik zabrałem tylko pomarańcze, napiłem się wody i pognałem dalej. Przede mną było jakieś 170 megrów w górę na odcinku 1 kilometra. Wiedziałem że mój rywal był mocniejszy na podejściach więc ten odcinek był dla mnie chyba najbardziej stresujący.

Dzięki dopingowi spod schroniska wiedziałem, że mam jakieś 3-4 minuty przewagi, co przy moim samopoczuciu nie było zbyt optymistyczne. Zmęczenie dawało się mocno we znaki ale widoki na tym odcinku trochę pomagały je przezwyciężyć. Czekałem już na osiemnasty kilometr gdzie zaczynał się kilometrowy trudny zbieg - 300 metrów na dno doliny.

„Dolina” - dno wąwozu Wielkiej Paklenicy gdzie prawie przez tydzień się wspinaliśmy, więc przed startem miałem nadzieję że te ostatnie 5-6 km będzie formalnością. Dawno się tak nie pomyliłem, było płasko i szeroko - idealne warunki do szybkiego biegu a nie mogłem wykrzesać w sobie sił żeby przyśpieszyć, starałem się tylko nie zwalniać.

Bieg wśród ludzi miał jedną zaletę - nie wypadało się zatrzymać. Zaraz za bramą do parku była mała górka gdzie mogłem zobaczyć czy mój przeciwnik depcze mi po piętach – na szczęście nikogo nie było widać, pozwoliło mi to w miarę spokojnie pokonać ostatni kilometr.

W końcu po troszkę ponad 3 godzinach przekroczyłem metę na 3 miejscu. Konferansjer coś mówił że jestem z Meksyku i trochę się zdziwił jak powiedziałem że z Polski...

Od razu dostałem wodę, szybko sprawdzono moją kartę kontrolną i już można było iść pod namiot z jedzeniem i piciem. W wielkiej beczce chłodziła się woda i piwo, do jedzenia były różne makarony i jakiś gulasz. Teraz zostało tylko czekać na Tatę Iwony i dekorację…

Zbigniew Turosz przybiegł na 24. miejscu z czasem 4h26’ - w swojej kategorii zajął pierwsze miejsce!

Czy warto?

Zawody były bardzo fajnie zorganizowane, wszystko działało jak należy. Szybki odbiór pakietów, trasa oznaczona bardzo dobrze, na punktach wszystko co potrzeba, konferansjer zabawiał zgromadzonych biegaczy i publiczność. Jedynie sprawdzanie wyposażenia obowiązkowego trochę nie wyszło i sporo osób je ominęło.

Na pewno poleciłbym te zawody każdemu – szczególnie ludziom którzy lubią bieganie w trudnym technicznym terenie. Limity pozwalają na pokonanie trasy w bardziej rekreacyjnym tempie co może być bardzo fajną opcją zwiedzenia parku!

Galeria z zawodów: TUTAJ

Strona zawodów: TUTAJ

Mateusz Górowski

fot. Archiwum prywatne Mateusza Górowskiego, Boris Kačan


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce